Wszystkich nagle ogarnia panika. Przed
bramą Hogwartu materializują się Śmierciożercy i próbują ją
sforsować. Nie ma Voldemorta. Jeszcze.
-Uciekaj! - krzyczy Ginny i popycha
swoją przyjaciółkę.
Hermiona puszcz się biegiem do lochów,
szybko wbiega do kwater i niemalże wpada do sypialni.
-Panie profesorze! - krzyczy
przerażona. - Panie profesorze, jest nam pan potrzebny! Niech pan
ruszy! NIECH SIĘ PAN RUSZY!
Dopada go i potrząsa, a po chwili
zanosi histerycznym płaczem. Dobrze, że przynajmniej Harry jest
daleko i go nie dopadną. W końcu jest z Dumbledore'm, a on nie
pozwoli go zranić. Teraz priorytetem jest ochrona zamku.
-Pani profesorze – łka cicho –
wiem, że da pan sobie radę. To tak, jakby pan próbował się
obudzić ze snu. Pozbyć się kogoś ze swojego umysłu, jak w
Oklumencji. Niech się pan tylko skupi!
Niedawno to odkryła. Właściwie to
wczoraj nocy i wcześniej nie miała okazji, żeby to przekazać
profesorowi. Teraz to jest najważniejsze, żeby mu pomóc.
Gryfonka opuszcza wzrok i łapie
profesora za dłoń, którą on po chwili ściska.
-Wiem, że da pan sobie radę –
szepcze. Gardło ją piecze od wcześniejszego krzyku. - To tylko
chwila i...
-Weź już się przymknij, od twojego
ględzenia boli mnie głowa – syczy jej profesor i powoli otwiera
oczy.
Dziewczyna patrzy na niego z
niedowierzaniem, a potem rzuca się na niego i oplata go ramionami.
Nie wierzy, że jej się udało. Jej informacje okazały się
przydatne. Aż podejrzane, że tak szybko się obudził.
-Panu nic nie jest!
-Granger, do cholery, zostaw mnie i
mów, jak wygląda sytuacja.
Szybko opowiedziała, co się działo.
Zerwał się z miejsca, kazał jej tu czekać i wybiegł z pokoju.
Widziała jeszcze tylko, jak zmienia zaklęciem swoje ubranie.
Rozsiadła się na łóżku i złapała
się za głowę. Za dużo czuła naraz, jej mózg zaraz eksploduje.
Nie wiedziała co się dzieje na górze, czy wszyscy są bezpiecznie,
czy Śmierciożercy się już tu dostali, czy starczy eliksirów
leczniczych... A może powinna tam pójść i pomóc? Snape kazał
jej czekać, ale czy to był dobry wybór.... Posłuchać go?
Wstała i ruszyła do drzwi, kiedy
przejście zagrodziła jej wysoka, czarna postać.
-Granger, musisz uciekać.
Może to było niestosowne i z
pewnością nieodpowiednie w tym momencie, lecz Hermiona zdała sobie
sprawę, jaki wspaniały ma on głos. Taki głęboki i męski, a za
razem melodyjny.
-Ale dlaczego? - pyta oszołomiona,
niekoniecznie sytuacją.
-Pomyśl, glonomóżdżku!
Śmierciożercy wdzierają się do zamku, Czarny Pan się domyślił,
że Pottera tu nie będzie, więc kogo mogą chcieć!
Dziewczyna opuszcza głowę i rozgląda
się szybko.
-Ale ja chcę walczyć! - odzywa się w
pewnym momencie. - Tu są moi przyjaciele, nie pozwolę, żeby
oddawali za mnie życie!
-Schowają swoją Gryfońską butę,
masz minutę, żeby się spakować, a potem się wynosimy.
-Jak długo mnie nie będzie?
-To nie ma znaczenia. Spakuj wszystko,
żebym mógł spokojnie zapraszać na herbatkę kolegów po fachu.
Popędziła korytarzem, lecz uśmiech
zagościł na jej ustach. Snape sobie zażartował, co nie było
spotykane.
Otworzyła przed sobą drzwi, chwyciła
torebkę, na którą rzucone było zaklęcia
zwiększająo-zmniejszające i machnęła różdżką, a wszystkie
jej rzeczy zaczęły wlatywać do środka. Nawet szczoteczka do zębów
przybyła z łazienki.
Zanim wyszła, rozglądnęła się
szybko i uznawszy, że nic nie zostawiła, powróciła do swojego
profesora.
-Gotowa?
Kiwnęła w odpowiedzi. Ruszył do
salonu, ona za nim.
-Zrób to co ja.
Rzuciła proszek Fiuu i syknął
'Garden Street' po czym zniknął. Wskoczyła za nim i wykonała te
same czynności. Po chwili przemieszczania się między kominkami
wylądowała w kurzu. Ten kominek wydał jej się niemiłosiernie
mały, więc zdziwiła się, jak Snape, który jest od niej o wiele
wyższy, się stąd wydostał.
Po chwili gramolenia stanęła w jakimś
domu. Ściany pokryte były drewnem, po je prawej znajdowały się
schody i jasny stół z czterema krzesłami, a po prawej fotel i dwie
sofy, naprzeciwko półki z radiem. Dom wyglądał na zapuszczony.
Gryfonka ruszyła do przodu. Znalazła drzwi do małej łazienki i
niewiele większą kuchnię. Były tu wszystkie potrzebne urządzenia
i stoliczek z dwoma siedzeniami. Wróciła się i gdy miała wchodzić
na schody niemalże zbiegł z nich jej profesor.
Podziwiała jego ruchy, pełne gracji.
Stopy stawiał tak, że nie było go prawie słychać i z radością
zauważyła, że włosy falują z tyłu, odsłaniając twarz.
-Pozakładałem wszystkie możliwe
zaklęcia. Wracam do Hogwartu i zamknę dojście tutaj. Staraj się
nie wychodzić, jeżeli to nie jest konieczne. Jedzenia powinno
starczyć ci na tydzień, jednakże jeżeliby się skończyło, rzuć
na siebie zaklęcie kameleona i możesz wyjść. Sklep jest tam –
wskazał ręką za okno, na rzędy domów. - Jak się kogoś
zapytasz, to na pewno wskażę ci drogę, mieszkają tu dość mili
ludzie, ale uważaj na najbliższych sąsiadów, są dość dziwni.
Nie zadawaj teraz pytań, bo nie ma na to czasu! - przerwał jej, gdy
otwierała buzię. - Postaram się wrócić dość szybko, ale nie
wiem, co z tego wyjdzie.
Odwrócił się i ruszył w stronę
kominka.
-Panie profesorze – pisnęła,
odchrząknęła i kontynuowała już normalnym głosem:- Powodzenia?
- było to bardziej pytanie.
Pokręcił jedynie głową, wskoczył
do kominka i już go nie było.
Nie miała bladego pojęcia, co ze sobą
zrobić, więc ruszyła po schodach na górę i zaczęła eksploracje
od najdalszego pokoju na lewo. Miał niebieskie ściany, jedynym
wyjątkiem była bordowa, pod którą stało łóżko. Były tu też
dwie szafy i komoda. Na lewo od wyjścia znajdowała się mała
sypialnia z łóżkiem i kremowymi wzorkami na brązowej ścianie.
Naprzeciwko niej garderoba, pusta. Potem wejście na strych, większa
niż na niższym piętrze łazienka, mały pokoik z półkami na
książki i biurkiem z wygodnym krzesłem. Ostatni pokój, do jakiego
weszła, spodobał jej się najbardziej. Miał żółte ściany i
biało- zielone meble i tapczan. Do tego trudno było nie zauważyć,
że był najczystszy ze wszystkich i wpadało do niego najwięcej
światła, co potęgował kolor ścian.
Usiadła na tapczanie i rzuciła
torebkę na biurko koło niego. Dom wyglądał na dawno opuszczony.
Nie miała pojęcia, skąd Snape zna to miejsce. Może to jakieś
rodzinne miejsce, albo po prostu jedna z kryjówek Zakonu? Albo to i
to?
Wyciągnęła różdżkę i zabrała
się do sprzątania. Usunęła grube warstwy kurzu, poukładała
przewrócone książki, wyczyściła okna zasłony, podłogi i
dywany, a nawet naprawiła rurę w łazience. Teraz wszystko
wyglądało dużo lepiej i aż się uśmiechnęła.
Wróciła do żółtego pokoju, który
postanowiła zająć. Nie wiedziała, ile tu zostanie, ale skoro
Snape powiedział, że jedzenia starczy jej na tydzień, to pewnie
nie wróci szybko.
Zaczęła się martwić. Kto zginął,
a kto został ranny? Gdzie się podzieją Weasleyowie, skoro z Norą
coś nie tak? Czy uda im się powstrzymać Śmierciożerców, a może
zamek zostanie zniszczony? Gdzie jest Harry i Dumbledore? Czy są
bezpieczni? Co się stało z Ronem, który tak szybko wybiegł z
Wielkiej Sali? Czy jest tak naprawdę na nią zły? I coś, co
męczyło ją najbardziej: Dlaczego nie może pomóc?
W poszukiwaniu odpowiedzi położyła
się i zamknęła oczy. Nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.
Ujrzała twarz Voldemorta. Patrzył w
nią. Nie w jej oczy, bo nie czuła, żeby w ogóle je miała, ale
patrzył w jej mózg, duszę, przeszywał ją na wylot. Chciała
krzyczeć, uciekać, lecz nie mogła się ruszyć.
-Poddaj się – usłyszała syczenie,
gdy cienkie usta zaczęły się poruszać. - Nie chcemy nikomu robić
krzywdy, jednak będziemy zmuszeni, jeśli się nie poddasz. Dziś
zginęła jedna osoby. Masz tydzień, bo następnym razem zginie ich
więcej.
Obudziła się cała spocona z mocno
bijącym sercem. Dlaczego widziała Voldemorta? W jaki sposób
połączył się z jej umysłem? Może jest gdzieś blisko?
Rzuciła zaklęcie sprawdzające. W
domu nie było nikogo. Usiadła i spojrzała na okno. Było już
ciemno. Z duszą na ramieniu spojrzała na zewnątrz i z ulgą
stwierdziła, że nikogo tam nie ma.
Spojrzała na zegar, który
transmutowała na ścianie. Godzina dziesiąta w nocy. Snape miał
przyjść jak najszybciej, więc czemu dalej go nie ma? Czyżby walki
jeszcze trwały? Albo może zginął i teraz nikt nie wie gdzie on
jest?
Ta myśl okropnie ją przeraziła.
Jednakże niewiele mogła zrobić. Przez jakąkolwiek próbę
skomunikowania się z kimś mogłaby tego kogoś narazić na
niebezpieczeństwo. I siebie pewnie też.
Zbiegła po schodach. Jej ruchy nie
były tak płynne, jak profesora, dudniła jak stado koni.
Za dużo o nim myślała, zdecydowanie
za dużo, lecz czuła, że teraz tylko on jest w stanie zapewnić jej
bezpieczeństwo. I tak też się przy nim czuła. Jakby nic nie mogło
się jej stać. Czuła to nawet wtedy, kiedy nie mógł się ruszać.
Pewnego dnia zauważyła, że jego
kwatery pachną dość specyficznym zapachem. Był to zapach męski,
który trudno opisać słowami, lecz wzbudzał w niej euforię. Ze
zdziwieniem stwierdziła, że nie pachniał tak gdy leżał na łóżku,
ale poczuła to jak dziś się obudził. I chciała to poczuć
jeszcze raz.
Jej policzki pokryły się szkarłatem.
Myślała o swoim profesorze w bardzo niepoprawny sposób. I nie
myślała już o Ronie, jakby zniknął, ale on...
Jej przemyślenia przerwało pukanie do
drzwi. Serce podskoczyła jej do gardła. Ruszyła do przedpokoju i
nasłuchiwała. Pukanie powtórzyło się.
-Granger, otwieraj, myślisz, że ktoś
spoza Zakonu mógłby się tak po prostu przedrzeć przez zaklęcia i
teraz puka sobie w drzwi!
Niepewnie nacisnęła klamkę i
wpuściła mężczyznę, wraz z jego odurzającym zapachem do środka.
Umysł na chwilę zaszedł jej mgłą, ale po chwili się ocknęła.
-Dlaczego sam pan ich nie otworzył?
-Bo można to zrobić tylko i wyłącznie
od środka.
Kiwnęła. Weszli do środka. On zajął
mniejszą sofę, a ona fotel naprzeciwko.
-Posprzątałaś? - spytał z odrobiną
kpiny w głosie.
-Tak – odpowiedziała mu dumnie,
patrząc wyzywająco w oczy.
-Pytaj.
-Proszę?
-Wiem, że masz do mnie tysiące pytań,
więc zaczynaj.
Rozglądnęła się lekko
zdezorientowana, po czym zaczęła.
-Co to za dom?
Spojrzał na nią, jakby ją oceniał.
-Mogłem się spodziewać tego pytania.
Wymordowaliśmy rodzinę żyjących tu mugoli, po czym Czarny Pan
oddał mi ten dom. Zawsze tak robi, gdy ktoś specjalnie wykaże się
na misji.
-Jak pan się wykazał?
-Nie chcesz wiedzieć.
-Owszem, chcę.
-Pozabijałem ich wszystkich, ginęli w
torturach. Zacząłem od dzieci, żeby rodzice się trochę
pomęczyli. A i tak uciekła nam urodzona w tej rodzinie czarownica,
ale nikt o tym nie powiedział w raporcie.
-Jak wygląda sytuacja w Hogwarcie?
-Śmierciożercy się cofnęli. Choć
moim zdaniem wcale nie mieli zamiaru atakować, tylko zbadać teren.
Ranny jest Lupin, Charlie i Fred Weasley.
-Ktoś umarł?
-Artur.
Poczuła się tak, jakby ktoś ugodził
ją rozgrzanym metalem w serce.
-Ale to przecież znaczy, że... -
Nabrała powietrza i powoli je wypuściła. - Weasleyowie sobie nie
poradzą! Co z Norą?
-Zniszczona.
-To co oni teraz ze sobą zrobią?
-Zjawią się tutaj.
Zaczęła powoli oddychać. Nie chciała
się po raz kolejny przy nim rozklejać. Zaczęła mrugać, żeby
pozbyć się łez, jednakże nie dała rady. Zimne krople polały się
po jej policzkach. Podniosła wzrok. Siedział tam gdzie wcześniej.
Nie patrzył na nią.
-Kto go zabił? - spytała po chwili,
starając się, żeby głos jej się nie trząsł, lecz niezbyt jej
się to udało.
-Nie wiadomo.
-Będzie pogrzeb?
-Nie ma ciała.
-Dlaczego?
Spojrzał jej w oczy, najwyraźniej
chciał to przed nią ostrzec.
-Spłonął żywcem.
-Wymuszali na nim informacje?
Skinięcie.
-Na jaki temat? Mój?
Chwila spokoju, a potem skinięcie.
Jak ona się teraz pokaże Weasleyom na
oczy i czy w ogóle będą jeszcze chcieli ją znać?
-Molly się o Ciebie pytała, Ginewra
też – powiedział Snape, jakby wyczuł jej myśli.
W odpowiedzi otrzymał skinięcie.
-Dziękuje – szepnęła Hermiona i
uspokoiła się. - Mam taki problem. Przysnęłam i wtedy... -
opowiedziała mu swój sen, z każdym szczegółem, jaki zapamiętała.
-Tak powiedział?
-Tak.
-Dokładnie tymi słowami?
-Tak.
-Jak załapałaś z nim kontakt?
-Nie mam bladego pojęcia.
Siedzieli przez chwilę w ciszy,
próbując zrozumieć, jak to się stało.
-Czy Harry i Dumbledore już wrócili?
-Tak, przed godziną. I chyba
powinienem iść porozmawiać z Dyrektorem. Oprócz Weasleyów
przybędą jeszcze Potter, Lupin, Tonks, Szalonooki, McGongall,
Pomfrey, Sprout, Longbottom, Lovegood i Delocourowie.
-Dlaczego tak dużo?
-Nigdzie nie jest bezpiecznie. Hogwart
może być najbardziej zagrożony.
-Pan też tu będzie?
-Prawdopodobnie. Wszyscy powinni się
zjawiać za godzinę, przez kominek.
-Co jest na strychu?
-Jakieś pudła.
-Mogę się zająć przerabianiem tego
na sypialnię?
-A niby gdzie się mamy pomieścić? To
chyba oczywiste, że tak. - Przerwał na chwilę, jakby coś liczył.
- Chyba zapomniałem o kilku uczniach, którzy też mogą się tu
zjawić. Stwórz jak najwięcej miejsc do spania.
Wstał.
-Dziękuje panu jeszcze raz. Do
widzenia.
Skinął, odblokował kominek i już go
nie było.
Zerwała się na równe nogi i pobiegła
na strych. Wysprzątała schody, na które wcześniej nie wchodziła
i otworzyła białe drzwi. Transmutowała je na dębowe, mocniejsze.
Wyniosła wszystkie pudła i zaczęła myśleć. Na piętrze może
spać ona z dziewczynami, chłopcy w tym niebieskim pokoju, Tonks i
Lupin dostaną sypialnie. Chłopcy raczej nie zmieszczą się w
jednym pokoju, więc zmieni się go w dwupiętrowy. Nauczycielkom i
pani Weasley dorobi się tu pokój. I potrzeba jeszcze dwóch łóżek,
dla państwa Delacour i Billa z Felur. A Snape'owi najwyżej dorobi
się jakąś pryczę.
Machała różdżką tu i tam i po
niecałej godzinie mogła już oglądać efekty. Chłopcy mieli
dwupiętrowy pokój, każdy miał swoje łóżko i komodę na dwie
osoby. Starsze kobiety dostały po wygodnym łóżku i szafce pod
nim. Pary dostały osobne pokoiki, tak samo Snape. Została jeszcze
przestrzeń nad pokojem, w którym ona ma spać zresztą dziewczyn,
lecz zostawiła ją w spokoju, gdyby ktoś jeszcze miał przybyć.
Usiadła koło kominka i zastanowiła
się, jak udało jej się obudzić profesora Snape'a. Czytała, że
tylko w ostateczności używano tej metody, bo rzadko działała.
Może profesor też o niej wiedział i dlatego poszło mu tak łatwo.
A swoją drogą, to przecież mistrz Oklumencji, a dowiedziała się,
że paraliż, który jego dotknął, obezwładnia głównie umysł i
tylko w akcie desperacji można tą barierę pokonać.
Akcie desperacji... Czyżby Snape
zdobył się na to? Czy poczuł się w obowiązku, żeby chronić
zamek? Żeby chronić... ją?
Z kominka jako pierwsza wyszła Ginny i
od raz przytuliła się do swojej przyjaciółki, lecz nie miały
zbyt wiele czasu dla siebie, bo po chwili znalazła się tu pani
Weasley, przed którą Hermiona miała zamiar się ukryć.
-Hermiono! - krzyknęła i przytuliła
ją mocno. - Tak bardzo jestem ci wdzięczna! Twoje mikstury
uratowały moich synów! A na dodatek teraz zajęłaś się tym, żeby
przygotować nam miejsce! Severus mi powiedział.
-Ale to n-nic...
-To bardzo dużo!
W tym czasie do domu przybyli już
prawie wszyscy, więc dziewczyna musiała tłumaczyć, gdzie kto śpi.
Nie zdziwiła się, że przybyło ich trochę więcej, ale była na
to przygotowana. Największym problemem wydało się to, że pojawili
się profesorowie, więc pobiegła na górę, złączyła wolny
kawałek strychu z pokojem Snape'a i poustawiała łóżka. Cóż,
nikt nie miał tu zbyt wiele prywatności, ale nie było innego
wyboru.
Wszyscy szybko położyli się do
łóżek, gdyż był to bardzo męczący dzień. Lecz Hermiona nie
mogła zasnąć. Jej głowę zaprzątały myśli dotyczące Artura
Weasleya. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, na ulicy
Pokątnej przed drugą klasą. Fascynował go mugolski świat i tylko
z nim mogła o tym porozmawiać. Łzy płynęły jej po policzkach.
Przez całą noc próbowała zasnąć,
lecz męczyła ją wizja Voldemorta wnikającego do jej umysłu. Nie
chciała dopuścić do tego, żeby się to powtórzyło. Wiedziała,
że tylko jedna osoba pomogłaby jej to pokonać i mimowolnie
przypomniała sobie wizję profesora zbiegającego po schodach.
Uśmiechnęła się i przywołując tą wizję w umyśle
wielokrotnie, zasnęła.
On ją chroni nie bacząc na jakiekolwiek zagrożenia ze strony Voldemorta. To bardzo wielki wyczyn z jego strony, no bo przecież by działać wybudził się ze śpiączki i od razu zabrał ją w bezpieczne miejsce. Cudownie.. jestem z niego dumna. Ale ten dom.. z pewnością przywodzi mu smutne wspomnienia.. na pewno go to gryzie i mimo, że opowiada o tym wszystkim tak obojętnie to z pewnością żałuje przeszłości. Pięknie opisałaś krzątanie się Hermiony po tym domu i przygotowanie go do przybycia wielu osób. Bardzo podobał mi się ten rozdział.. chyba najbardziej z tych dziewięciu :-) Ale najlepszy teks to " Spakuj wszystko, żebym mógł spokojnie zapraszać na herbatkę kolegów po fachu." Nigdy bym czegoś takiego nie wymyśliła. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział. Severus się w końcu wybudził, jupi! :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co wydarzy się dalej ;>
Weny!
Sev się obudził <3 i jak ją chronił, cudny rozdział :3 a ja zapraszam do siebie sevmione-prawdziwa-historia.blogspot.com :>
OdpowiedzUsuńOjejojejojej. ^ ^
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział i nie mogę się doczekać następnej części!
Taiyo
Bardzo ale to bardzo bardzo zaciekawiło mnie Twoje opowiadanie <3 dodaję CIę do czytanych na http://wspomnienia-smierciozercy.blogspot.com
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Avad ka ;*
Świetny rozdział!!! Nie mogę się doczekać co będzie dalej!
OdpowiedzUsuńWspaniały,cudowny,genialny!! <3
OdpowiedzUsuńTak wiem- bardzo,bardzo słodzę,ale to sama prawda ^^ ;p
Wszystkie twoje rozdziały są świetnie,ale ten jest na pierwszym miejscu razem z 1. rozdziałem :D
Czekam na następną notkę ;*
Życzę Weny
Twoja wierna fanka
//Ms.Potter
Mogę się założyć o 100 galeonów ze przez przypadek to Hermniona bedzie tym dzieckiem ^^ czyz nie?
OdpowiedzUsuń