Piszę tylko po nocach, bo inaczej nie mam czasu (bo czytam :P), lecz mam nadzieję, że rozdział nie jest przez to gorszy. Oczywiście zapraszam do komentowania i tak prywatnie wam powiem, że bardzo podobają mi się nowe miejsca, które wprowadzam :D Miłych wakacji!
Rano wstali późno i od razu
zgromadzili się w salonie. Większość z nich nie obudziła się do
końca i chodzili w piżamach. Pojawił się Dumbledore, lecz głos
jako pierwsza zabrała pani Weasley. Organizacja pozwoliła wszystkim
zapomnieć o problemach. Trzeba się było kłócić o miejsce w
łazience i wiele osób nie było zadowolonych z dokonanych decyzji.
Nawet Snape, jeden z niewielu ubranych, siedział z założonymi
rękami i ściągniętymi brwiami. Zaśmiała się cicho na ten
widok. Jej nie robiło różnicy, kiedy skorzysta z łazienki.
Gdy Dumbledore zabrał głos wszyscy
się spięli. Podsumował wydarzenia ostatniego tygodnia.
Hermiona obejmowała swoją
przyjaciółkę, która cicho łkała, ona także nie oszczędziła
łez. Dyrektor opowiadał o panie Weasley'u we wspaniały sposób,
bardzo wzruszający. Nawet Snape jakby lekko posmutniał, lecz gdy
podłapał jej spojrzenie, od razu przybrał swoją maskę. Chciała
odwrócić wzrok, lecz z jakiegoś powodu nie mogła. Patrzyła w
jego czarne, głębokie oczy, z których nie mogła uciec. Twarz miał
ściągniętą, lecz one wyrażały dużo uczuć. Jakby chciał ją
pocieszyć...
Ginny zadrgała, co przywróciło ją
na ziemię. Odwróciła się w jej stronę i przytuliła ją mocniej,
a ona oparła swoją głowę o jej ramię. Przez chwilę trwała
cisza, przerywana łkaniami. Zobaczyła, jak pani Weasley przytula
się do Charliego i coś ukuło ją w sercu.
-Wielu z was niezwłocznie dostanie
swoje misje, więc proszę was o pozostanie tutaj. - Powiedział po
chwili zrezygnowany Dyrektor, jakby dając niektórym czas na
uspokojenie się.
Dumbledore uśmiechnął się do niej
pocieszająco i gestem przywołał do siebie. Zostawiła Ginny i
ruszyła przez tłum. Po pokonaniu labiryntu z nóg podeszła do
starszego czarodzieja, który siedział koło Snape'a. Podsunął jej
jakieś krzesło na którym delikatnie usiadła.
Profesorowie byli ubrani w swoje zwykłe
szaty, lecz ona nadal miała na sobie piżamę. Poczuła się
nieswojo, lecz spodnie i koszulka były luźne i okrywały wszystko
co trzeba, więc jedynie podkuliła gołe stopy.
-Jak pewnie obydwoje zdajecie sobie
sprawę dalej potrzebujemy eliksirów i to w kolosalnych ilościach.
Na dodatek wasz eliksir może nam się bardzo przydać, jeżeli
dojdzie do większych wybuchów, więc jak się domyślacie, waszym
zadaniem będzie ciągła praca nad eliksirami. A pracowanie wymaga
specjalnych warunków i zabezpieczeń. Postanowiłem więc, że
stworze wam do tego odpowiednie miejsce, oddalone od tego, co zapewne
zajmie mi czas do jutra. To, że wszyscy się tu zebrali także nie
jest przypadkowe. Staramy się zwrócić uwagę Toma na ten dom,
abyście mogli czuć się spokojnie w tamtym, oddalonym i
bezpiecznym. A ty, Severusie, przekażesz Voldemortowi wiadomość o
tym, że panna Granger znajduje się tutaj.
Czarnowłosy skinął, lecz jej coś tu
nie pasowało. Może ta stal w głosie Dyrektora, albo uległość
nauczyciela, który zwykle na takie rzeczy się nie zgadza. A może
coś jeszcze...
-Ale to przecież oznacza – zaczęła,
spoglądając na nich dwóch – że osoby, które zostaną tu, będą
narażone na niebezpieczeństwo.
-Spokojnie, moja droga – zaczął
Dumbledore z lekkim uśmiechem. - Nałożyłem na to miejsce taki
zaklęcia, że nikt się przez nie nie przedrze.
-Jednakże w Norze jakoś im się to
udało.
-To całkiem inna sprawa!
-To znaczy?
-Niech sobie pani nie zawraca tym
głowy, panno Granger – niemalże warknął Dumbledore, który w
tym momencie bardzo przypominał jej Umbridge na ich pierwszej
lekcji. Nie docierały do niej fakty, że Voldemort powrócił i
rośnie w siłę.
-A profesor Snape! On będzie mus...-
urwała widząc minę starszego czarodzieja. Jednakże wściekłość
po chwili zamieniła się w zrozumienie.
-Wszyscy będą bezpieczni. Chyba nie
sądzisz, Hermiono, że narażałbym niewinnych ludzi na śmierć.
Snape prychnął, co tylko potwierdziło
jej podejrzenia, że starszy mężczyzna chcę ją udobruchać.
-Nie zgadzam się – żachnęła się
po chwili. - Nie pozwolę, aby inni narażali się za mnie.
-Jeżeli tutaj jesteś, to narażają
się najbardziej.
-Ale Voldemort i tak będzie myślał,
że tu jestem, więc...
-Hermiono, proszę, to miejsce jest
naprawdę dobrze chronione. Bo, powiedz mi, czy zdajesz sobie sprawę
z tego, gdzie dokładnie jesteś?
Zastanowiła się przez chwilę.
-Na Garden Street – wzruszyła
ramionami.
-Źle mnie rozumiałaś – pokręcił
głową. - Czy zdajesz sobie sprawę, gdzie 'Garden Street' się
znajduje?
Z przerażeniem stwierdziła, że nie
miała bladego pojęcia.
-I, niestety, nie mogę pani tego
zdradzić. Mam nadzieję, że teraz rozumie pani moje poczynania.
Skinęła i przyjrzała się Snape'owi,
który przez całą rozmowę siedział z założonymi rękami. Gdzieś
w środku poczuła iskierkę niewyjaśnionej nadziei. Przecież on
wiedział, gdzie się znajdują, musiał to wiedzieć. Więc czemu
ukrywali to w takiej tajemnicy? Ale skoro Snape się tego trzymał,
to na pewno miało to jakieś znaczenie.
-Niech będzie – pokręciła głową
z niedowierzaniem, że zgadza się na takie rozwiązanie.
-Wspaniale! Wstępnie to miejsce jest
już gotowe, więc myślę, że jutro możecie się tam przenieść.
Porzuciła myśl o wiecznym
niebezpieczeństwie, wróciła do swojej przyjaciółki i zdała jej
nowiny. Nie była pocieszona tym, że znowu będą musiały się
rozstać, lecz tego wymagała sytuacja i musiały się tym pogodzić.
Po drodze do kominka Dumbledore powiedział Ginny, że niedługo
Billy wróci z misji. To podziałało na dziewczynę jak zastrzyk
adrenaliny, pobiegły na górę i zajęły kolejkę do łazienki.
Zamknęły za sobą delikatne drzwi do
przedpokoju i usiadły na wiklinowych krzesłach, które cicho
zaskrzypiały. Było tu chłodniej niż w reszcie domu, a zarazem
przyjemniej. Drzwiczki od szafy naprzeciwko niej niemalże wypadały,
więc machnęła różdżką, aby to naprawić.
Ginewra nie pohamowywała swojego
entuzjazmu. Gdy weszła po niej do łazienki zastała poprzewracane
buteleczki z płynami do kąpieli i wywrócone na drugą stronę
dywaniki. Niemalże zapomniała o wszystkich złych rzeczach, które
ją spotkały. A Hermiona cieszyła się razem z nią.
Pomimo tego, że zawsze miała u
swojego boku przyjaciółkę, potrzebowała mężczyzny, który da
jej poczucie bezpieczeństwa i starsza dziewczyna doskonale to
rozumiała. Sama chciałaby bez takich pohamowań podejść do kogoś
więcej, niż przyjaciela i dać ponieść się emocjom. Jednakże
nie każdego życie jest takie wspaniałe.
O ile podczas wojny można mówić o
wspaniałym życiu. Dodając do tego jeszcze niedawną śmierć ojca.
Jednakże lubiła osoby, które nawet w takich chwilach umiały się
z czegoś cieszyć.
-Wiesz, Miona, czuję się trochę
winna – po chwili dotarło do niej, że Ginny mówi o tym, o czym
ona przed chwilą myślała. - Bo przecież mój t-taata – ostatnie
słowo z trudem przeszło jej przez gardło, a do oczu napłynęły
łzy – o-on...
-Rozumiem – odpowiedziała jej
przyjaciółka otaczając ja ramieniem. - Jednakże nie powinnaś się
tak czuć. Wiem, że to zabrzmi jak zdanie wyrwane prosto z jakiegoś
taniego dramatu, ale twój tata na pewno chciałby, żebyś umiała
czerpać radość z życia. Sam przecież taki był!
Dziewczyna skinęła, otarła łzy i
odwróciła się w stronę lustra. Po chwili zaśmiała się cicho.
-Znowu mam czerwony nos i oczy! Tyle
czasu w łazience na nic!
-No właśnie, coś ty tam tyle
czasu...
Usłyszały pukanie w ustalonym rytmie
– dwa szybkie stuknięcia, trzy wolne, dwa szybkie – i Ginny
pobiegła w stronę drzwi, nacisnęła klamkę i rzuciła się na
szyję stojącemu tam mężczyźnie. Armstrong miał potargane
bardziej niż zwykle włosy, czarne spodnie wpadające w glany, a pod
szatą podróżną białą koszulę w podłużne ciemne paski.
Zachwiał się lekko, lecz objął rudowłosą w pasie i zmęczonym
głosem spytał:
-Stało się coś?
Ginny zamknęła drzwi i spojrzała na
niego.
-Wyglądasz na strasznie zmęczonego!
Co ty tam robiłeś na tej misji? - spytała niemalże wesoło.
Jednak on nie dał się zwieść.
Zauważył łzy w kącikach oczu i ślady po płaczu. Od razu
spoważniał, co po raz pierwszy u niego widziała.
-Co się stało?
Zapadła cisza. Jej przyjaciółka nie
miała w sobie dostatecznie dużo siły, żeby odpowiedzieć, więc
Hermiona wstała i lekko łamiącym się głosem oznajmiła:
-Pan Weasley nie żyje.
Reakcja była natychmiastowa, słowa od
razu do niego dotarły. Przytulił Ginny mocno do siebie. Usta miał
otwarte, tak samo szeroko jak oczy, po chwili jednakże się ocknął
i niemalże uśmiechnął pokrzepiająco do starszej dziewczyny. Gdy
Ginny się uspokoiła, weszli wspólnie do salonu.
Reszta dnia mijała jej w skrajnych
uczuciach. Raz się śmiała, innym razem płakała. Chciała
porozmawiać z Ronem, lecz nie mogła go znaleźć. Czuła jednakże,
że tak naprawdę tego nie chce, że woli z tym poczekać.
Dowiedziała się, że Billy został
pilnie wysłany do Ameryki, aby tam śledzić poczynania pewnych
Śmierciożerców. Ze zgrozą odkryła, że był tam całkowicie sam
i gdyby go znaleźli nie było szansy na ratunek. Ta wizja tak
przeraziła jej rudowłosą przyjaciółkę, że ta nie odstępowała
go na krok.
Położyła się do łóżka na równi
ze wszystkimi. Nie było jeszcze późno, lecz chyba nikt nie miał
zamiaru ciągnąć tego beznadziejnego dnia. Okryła się kołdrą i
przez długie godziny przewalała się z boku na bok, tylko po to,
żeby stwierdzić, iż nie zaśnie. Położyła nogi na zimnej
podłodze i bezszelestnie wymknęła się spokoju. Schody lekko
skrzypiały pod jej krokami, lecz pokoje były otoczone zaklęciami
wyciszającymi, więc nikogo nie obudziła. Weszła do kuchni, nalała
sobie wody, a gdy się odwróciła prawie padła na zawał.
Na krześle koło stołu siedziała
blada postać, na którą padała poświata Księżyca. Jego czarne
oczy wpatrywały się w nią, a długie nogi odgradzały drogę do
okna. Przez chwilę wpatrywała się w swojego nauczyciela, po czym
usiadła po drugiej stronie stołu.
-Czemu pan nie śpi? - spytała cicho,
jakby dalej niepewna jego obecności.
Nastała cisza. Nie wiedziała, czy
doczeka się odpowiedzi, jednak po chwili usłyszała głęboki głos,
pod wpływem którego aż zadrżała.
-Nie czuję się tutaj dobrze.
Rozumiała, dlaczego, lecz czuła, że
nie powiedział jej wszystkiego.
-Panie profesorze?
-Czego?
-Czy znał pan tą rodzinę, która tu
mieszkała?
Poczuła jak się spina, jednakże
ciekawość wygrała z jakimikolwiek innymi uczuciami.
-Owszem – powiedział cicho. - Była
to rodzina mojego wuja. Był identyczny jak mój ojciec, nienawidził
magii i wyżywał się na wszystkim, co było z nią związane. A tą
czarownicą, która stąd uciekła, była moja kuzynka. Jedyna osoba
z rodziny, która mnie rozumiała i wspierała. Myślałem, że
zabijając ich pocieszę ją i uwolnię od katorgi, jednakże od
tamtego czasu nie odzywa się do mnie, pomimo tego, że wiele razy
próbowałem nawiązać z nią kontakt.
Niemalże czuła, jak uchodzi z niego
powietrze po tym, jak to z siebie wyrzucił.
-P-pana ojciec – zaczęła i
przełknęła ślinę – pana bił?
Prychną.
-Gdyby tylko! - zakpił.- On traktował
mnie jak chodzące zło, obwiniał mnie o wszystko i karał w taki
sposób, że nigdy byś o to normalnego człowieka nie posądziła.
Nie wiedziała, co się z nią dzieje,
co robi, zważając na to, że to jej nauczyciel, lecz wstała,
podeszła do niego i mocno przytuliła.
-Co to ma być, Granger? - w jego
głosie nie było słychać oburzenia, a jedynie zmęczenie.
Merlinie, co ona robi! Gdyby
przytulania było jej mało, to na dodatek usiadła mu na kolanach,
by łatwiej było jej go obejmować. Nie myślała o tym, ile reguł
właśnie łamie, ale wiedziała, że w jakiś sposób przynosi mu
ulgę. A potwierdziło się to, gdy jego ręce otoczyły się wokół
jej talii.
-A ty czemu nie śpisz? - zapytał po
chwili ciszy.
-N-nie mogę – odpowiedziała
przymykając oczy. - Cały czas się boję, że Voldemort wedrze się
do mojego umysłu, a na dodatek czuję się winna. Pan Weasley nie
powinien ginąć, ja powinnam tam być!
Nawet nie wiedziała, w którym
momencie zaczęła płakać. Nie wiedziała, kiedy jej ręce z szyi
przemieściły się nad biodra, kiedy oparła głowę o jego tors,
kiedy zacisnął ramiona i oparł polizek na jej głowie.
-Głupia jesteś.
-Po tym co słyszałam od Voldemorta
także?
-On właśnie chce, żebyś tak
myślała. Wyobraź sobie, że nie żyje także dwóch
Śmierciożerców, a więc Czarny Pan poniósł większe straty.
W jakiś sposób jego głos działał
na nią kojąco, a ciepło jego ciała sprawiało, że zapomniała o
wszystkim.
Obudziła się na swoim łóżku,
dokładnie okryta pierzyną, a jedyną żywą duszą w tym pokoju
oprócz niej była Ginny.
-Co to było? - spytała
podekscytowana, gdy tylko zobaczyła, że Hermiona otwiera oczy.
Wyglądała, jakby dopiero co skończyła płakać i nie chciała
tego okazywać.
-Ale co? - jęknęła, gdyż nie miała
ochoty się budzić. Spało się jej dziś wyjątkowo dobrze.
-Musiało ci się coś śnić, bo
mówiłaś przez sen, potem się uśmiechałaś, a potem coś
mruczałaś...
Zamknęła oczy i potarła skronie.
-Przestań się rumienić! - pisnęła
Ginny, szturchając ją.
-Ja się wcale nie rumienię!
-Nie nie, no co ty! - prychnęła
sarkastycznie, a po chwili posmutniała. - Snape kazał ci zabrać
swoje rzeczy jak najszybciej, bo jeszcze dziś musicie zacząć robić
eliksiry. Wiele osób już wyjechało na swoje misje, ja też
niedługo ruszam.
Starsza Gryfonka spojrzała na nią z
mieszanymi uczuciami.
-Jaką masz misję?
Dziewczyna najwyraźniej się
zmieszała, bo intensywnie drapała się po przedramieniu.
-Polowanie na Śmierciożerców.
-Że co?! Ale... - zaczęła ciężko
oddychać. - Sama?
-Nie, z Billy'm.
-Obiecaj mi, że będziesz na siebie
uważać.
-Jasne, siostrzyczko – zaśmiała się
tamta i przytuliła do niej. - Wiesz, muszę ci podziękować za
wszystko co dla mnie robisz. To naprawdę wiele daje. Inni traktują
mnie jak jakieś dziecko specjalnej troski i tylko przy tobie mogę
poczuć się normalnie.
-E, tam! Ty zrobiłabyś to samo.
Po chwili wstały, Hermiona zabrała
swoją torebkę, na chwilę wskoczyła do łazienki, przegryzła
kanapkę i już zaczęła się żegnać.
Dopiero, kiedy zamknęła za sobą
drzwi poczuła, jak ciężko jest opuszczać jej ten dom i tych
ludzi. Pomimo tego, że przebywała tu niecałe dwa dni włożyła w
niego dużo pracy i wreszcie zobaczyła się z przyjaciółmi. Sama
ich obecność pod tym samym dachem była krzepiąca. A teraz znowu
musiała ich opuszczać, nie wiadomo na jak długo i z jakimi
skutkami.
Za bramką czekał Dyrektor, aportując
się najpierw z nią, potem ze Snape'm w jakimś lesie.
Obróciła się w miejscu, lecz ze
wszystkich stron otaczały ją drzewa, teren był płaski i wszystko
wyglądało identycznie.
-Założyłem bardzo rozległe
zabezpieczenia, więc musimy kawałek przejść – oświadczył
dyrektor i ruszył prosto, a oni za nim.
Nie miała pojęcia, ile idą, lecz
droga ciągnęła się w nieskończoność. Starała się podziwiać
roślinność, lecz wszędzie była identyczna.
-To nie jest magiczny las –
powiedział w pewnym momencie Dumbledore. - I nie znajdziecie tu nic,
co z magią jest związane.
Nagle, po monotonnej godzinie, im oczom
ukazał się wysoki, stromy klif. Starszy czarodziej z pewnością
kierował się w tą stronę, więc ruszyli za nim.
Na początku wydawało się, że skała
nie jest wyższa niż półtorej piętra, lecz im bardziej się do
niej zbliżali, tym bardziej rosła w oczach, aż na wysokość
dwudziestu pięter. Plątały się na nim różne zarośla, a w
najbardziej wysuniętym, a zarazem widocznym miejscu po prawej, z
góry spadał niewielki wodospad, wpadający do rzeki. Na klifie
dalej rozciągał się las, jakby ta różnica wysokości nie miała
znaczenia.
To była idealna kryjówka, pomyślała
wtedy Hermiona. Z dala od magicznego świata, za gęstymi drzewami,
między którymi trudno było dojrzeć to miejsce, a jednocześnie
otoczone mnóstwem zaklęć.
Przeszli jeszcze kawałek i zatrzymali
się przy chropowatej ścianie, między dwoma kępkami bluszczu.
Dumbledore wymamrotał kilka zaklęć i ściana zaczęła się cofać,
a w ziemi pojawił się duży otwór ze schodami prowadzącymi w dół.
Szli nimi gęsiego, choć jednocześnie mogli poruszać się koło
siebie, tak szerokie były. Z powodu ciemności dziewczyna potknęła
się i wpadła na swojego nauczyciela.
-Uważaj jak łazisz, Granger –
warknął ostro, a jego głos potoczył się echem.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na to,
że klif wrócił na swoje miejsce. Zapaliła różdżkę i
dokładniej stawiała nogi.
Barierki zbudowane były z diamentu, a
schody z marmuru, co nadawało temu miejscu niemalże królewski
wygląd. Spojrzała w górę i stwierdziła, że z wysoko położonego
sufitu muszą zwisać żyrandole, gdyż ich dolna część lekko
połyskiwała w świetle różdżki. Przetarła ręką po ścianie i
zauważyła, że pod warstwą kurzu znajdują się okazałe gobeliny.
Po chwili weszli w tak samo szeroki jak
schody korytarz, w którym ściany pokrywały lustra, co sprawiało,
że pomieszczenie wyglądało, jakby nie miało końca. Gdy minęli
kilka przejść i trzy razy skręcili, Hermiona stwierdziła, że
jest to labirynt.
-Pan wie, jak tam dotrzeć? - spytała
Snape'a, który spojrzał na nią z niechęcią i pokręcił
przecząco głową.
Po chwili marszu, w którym starała
się zapamiętać ilość skrętów, co nie było owocną próbą,
dotarli do kolejnych schodów, które tym razem prowadziły w górę.
Wyglądały identycznie jak te, po których kroczyli wcześniej, więc
zastanawiała się, czy przypadkiem nie zatoczyli koła.
Lecz gdy jej oczom ukazał się
rozległy, lecz przytulnie wyglądający hol, oświetlony słońcem
ze sklepiania identycznego jak w Hogwarcie, zmieniła zdanie. Przed
nią malowały się schody jeszcze większe od tych, które mijali
wcześniej, a po ich prawej i lewej widniały dębowe drzwi, na
których wystrugane zostały różne obrazki.
-Gdzie jesteśmy? - spytała z
podziwem, chowając różdżkę.
-Chodźcie tutaj, wszystko wam wyjaśnię
– powiedział dyrektor, kierując się w stronę jednych z drzwi.
Świetne! Styl pisania masz coraz lepszy i czyta się dużo lepiej, niż kilka rozdziałów wstecz. Czekam na kolejny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział! ;p
OdpowiedzUsuńMmm, scena pomiędzy Hermioną i Severusem, fantastyczna; taka delikatna.
Świetnie wymyślone miejsce, ładnie opisane.
Jestem niesamowicie ciekawa kolejnego rozdziału! :)
Hermiona i Snape sam na sam przez tyle dni;D ciekawe co się między nimi wydarzy ;D
OdpowiedzUsuńświetny rozdział czekam na kolejny ;)
Scena z Hermioną i Snapem była taka urocza.. myślałam, że będzie chciał ją odepchnąć, wyrzucić, nakrzyczeć i wiele innych rzeczy, a on po prostu ją przytulił. Pewnie brakowało mu tego też.. potrzebował czyjejś bliskości. A Dumbledore to straszny dziad..i tyle bo normlanie brak mi na niego słów. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńwow, z każdym rozdziałem coraz lepiej! Rzeczywiście, miejsce, które opisałaś jest niesamowite - te schody z marmuru, poręcze z diamentów, omamo, chciałabym tam mieszkać *_* a ta scena z Hermą i Sevem.. omnomnom *.* szczerze, tak jak MCaine myślałam, że Severus odepchnie Hermionę, ale całe szczęście, że tego nie zrobił! to było przecudne jak rozmawiał z nią jak człowiek i jeszcze ją przytulił! czekam z niecierpliwością na nn i jeszcze raz zapraszam do mnie sevmione-prawdziwa-historia.blogspot.com :>
OdpowiedzUsuńSUPER, SUPER, SUPER rozdział!!! Wszystko tak ładnie i zgrabnie napisane i robi się coraz ciekawiej! Napiszę to, co inni, ale trudno o coś innego: scena z Severusem i Hermioną...świetna!!! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!!!
OdpowiedzUsuńNie byłoby takiego zamieszania, gdyby niektóre autorki poinformowały o stanie w jakim się znajdują :) Ja wszystko rozumiem, grzechy zostały odpuszczone i proszę tylko o fragment ostatniego rozdziału, bo bez sensu byłoby nadrabianie wszystkiego. Następny raz proszę tylko o małą informację, żeby kiedyś nie było takiego problemu jak teraz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, D.
Genialne! <3
OdpowiedzUsuńNajlepszy moment jak usiadła Severusowi na kolana i się do niego przytuliła ;3 *.*
Wspaniałe!
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział <3 ~Ms.Potter
Ehh, co godzine zaglądam tu sprawdzać czy nie ma nic nowego. Nie dałoby sie jakoś szybciej? Wiem , ze nie ma czasu itp, ale ja już tu wariuję. xD
OdpowiedzUsuńMasz talent ! Pisz dla nas, mam nadzieję, że rozdział 12 pojawi się niebawem ;]
OdpowiedzUsuńKurde a jednak sie pomylilam :( no cóż... Wracam do czytania ;) piszesz fantastycznie :)
OdpowiedzUsuń