Spis treści

Prolog1 2 3 45 6 7 8910111213141516 17 18
19 202122 23 2425262728 29 30 31

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 33.

Możecie mnie zabić, jeżeli macie taką ochotę, nie przeszkodzę wam w tym.
Tak, to jest wszystko, co udało mi się wyskrobać w ciągu tego miesiąca, pozdrawiam.

Statek sunął spokojnie po wodzie, wypełniony tysiącem ludzi, którzy chcieli dostać się do Nowego Jorku. Snape po raz kolejny został zmuszony do wyjścia z ich kabiny i wraz z dwoma niewiarygodnie irytującymi dziewczynami siedział w niewielkiej, zatłoczonej kafejce na pokładzie. Gorąca czekolada co prawda nie była tu tak dobra, jak ta pani Weasley, lecz nie mogli wybrzydzać, znając już smak tutejszej kawy.
Hermiona przeciągnęła się i oparła wygodniej na krześle. Było tu trochę zimno i tłoczno, na dodatek nie pachniało zbyt ładnie, a pod blatem przyklejone były gumy, lecz spędzanie czasu tutaj było znacznie lepszą opcją, niż siedzenie w zamkniętym pokoju o dwóch łózkach, metalowych ścianach i wysłuchiwanie narzekań Snape'a.
Ginny wyglądała na odprężoną, głowę opierała o ścianę, raz na jakiś czas upijając trochę czekolady z kubka. Czuła, że powoli zaczyna radzić sobie ze wszystkimi sytuacjami minionych miesięcy. Zrozumiała, jak ważna dla wszystkich była ta wojna i w tym momencie gotowa była poświęcić wszystko i wszystkich, żeby unicestwić Voldemorta. Wspólne dobro i te sprawy.
Snape, choć sprawiał wrażenie mocno poirytowanego i ciągle wkurzonego, tak naprawdę na swój pokręcony sposób był zadowolony z tej wycieczki. Siedział sobie w jakiejś ohydnej kafejce, na łajbie pełnej mugoli i jedynymi osobami, o które musiał się teraz martwić, były te dwie dziewczyny.
Nie. Stop. Wróć. On się o nikogo nie martwił, on...

No właśnie, co? Odkąd tu jest nie może zrozumieć, co zmusza go do ciągłej walki. Troska o tych ludzi? No błagam, Severus Snape o nikogo się nie troszczy. Kompleks bohatera? To też odpada, ci z czarnymi szatami byli z reguły po złej stronie. Tylko oni też myśleli, że robią dobrze. Z reguły. Ale o czym to... Aha, no tak. Uczucia. Pff, co za prymitywna rzecz. I do jakich rzeczy to ludzi zmusza! Może do przemyśleń tak głupich, jakie on ma teraz. Czy to oznacza, że on ma uczucia? Dobre sobie, taki zimnokrwisty sukinsyn nic nie czuje! A przynajmniej taką miał nadzieję.

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 32.

Ogłoszenia parafialne!
Od dziś będę publikowała częściej (a przynajmniej się postaram), lecz rozdziały będą krótsze. Myślę, że będzie to dla nas wszystkich korzystniejsze rozwiązanie, a moja wena przecież kiedyś wróci, prawda?

Gdy wsiedli na statek od razu udali się do restauracji. Severusowi burczało w brzuchu już wystarczająco bardzo, żeby był wściekły jak diabli. Na dodatek w pobliżu znajdowała się ta irytująca dziewucha, przy której nie był w stanie utrzymywać swoich nerwów.

Ale robił wszystko, co w jego mocy, że ją od siebie odsunąć. Wiedział, jak bardzo musiał zaboleć ją jego wcześniejszy wywód, ale o to mu chodziło, może tym sposobem sprawi, że się wreszcie od niego odczepi.
Przekroczyli próg baru. Widać było, że nie jest to zbyt luksusowy statek. Na całej powierzchni były ustawione czteroosobowe stoliki, białe, plastikowe, okryte kolorową ceratą. On podszedł do lady, a Granger i Weasley zajęły miejsca. Zamówił coś z karty i ruszył w stronę uczennic.
Jak mógł się domyślić, zrobiły coś, co bardzo działało mu na nerwy. Usiadły przy stoliku, który okryty był neonowo-różowym materiałem. Jednak wiedział, że nie może po sobie nic pokazać, bo one z pewnością perfidnie to wykorzystają.
-Jak podoba się panu wybór miejsca? Zauważyłam pana ulubiony kolor na horyzoncie, więc pomyślałam, że może tu usiądziemy – sarknęła, patrząc za brudne szyby lokalu.
-Nawet sobie pani nie wyobraża, jak bardzo – odpowiedział. - Bardzo dawno nie siedziałem w tak wspaniałym miejscu. Szczerze mówiąc, to bardzo tęskniłem za tym kolorem. Przywodzi mi na myśl te wszystkie jednorożce, wróżki i pierwszoklasistki, które próbują dodać 'więcej kolorów' do swoich mundurków – dodał sarkastycznie.
Granger, choć próbowała się powstrzymać, uśmiechnęła się lekko, a Weasley śmiała się głośno.
Nie wiedział, co się z nim dzieje. On nigdy nie żartował, choć zauważył, że odkąd spędza więcej czasu z tą dziewczyną, to zdarza się to coraz częściej. Był załamany, jeszcze brakuje tego, żeby przed obliczem Czarnego Pana zaczął opowiadać o tym, jak urocze są ich szaty i maski. Nic, tylko kopać sobie dołek.
Nie podobało mu się to, nawet bardzo, jak ta Gryfonka zmieniła jego życie i osobowość.

.::.

Po zjedzeniu udali się do swojej kabiny. Stało w niej jedno dwuosobowe łóżko i drugie pojedyncze oraz niewielka komoda. Przynajmniej nie śmierdziało tu tak, jak na zewnątrz.
Hermiona opadła na łóżko, na którym miała spać z Ginny. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać po Snape'ie po ich wcześniejszej rozmowie, ale stwierdziła, że dopiekanie mu to niezła zabawa i póki co przyjęła, że tylko w taki sposób będzie się do niego odnosić. A przynajmniej do czasu, kiedy dotrą do Nowego Jorku.
Wstała i ruszyła na pokład. Snape mówił, że nie powinni się rozdzielać, a teraz stwierdził, że potrzeba mu trochę świeżego powietrza i wolności, bo, jak sam mówił, zwariuje z tymi idiotkami.
Gdy tylko wyszła z kabiny, poczuła, że podłoga jest strasznie śliska. Starała się iść powoli, żeby się nie przewrócić. Jakoś nie miała ochoty słuchać Snape'a naśmiewającego się z niej.
Hermiona strasznie się męczyła, spinała mięśnie, żeby tylko się nie poślizgnąć, ale chyba się przeliczyła. W pewnym momencie stopy zaczęły się jej ruszać, nie mogła tego kontrolować. Jak na złość przechodziła właśnie koło nauczyciela, który gdy tylko to zobaczył, uśmiechnął się wrednie i chyba chciał już coś jej powiedzieć, ale nie zdążył. Nogi Hermiony rozjechały się w dwie strony, jakby robiła szpagat, a ona, nie będąc w stanie utrzymać równowagi, złapała się pierwszej lepszej rzeczy, lecz nic to nie dało, gdyż razem z tym przedmiotem poleciała na dół.
Pisnęła cicho, gdy uderzyła w podłogę, a po chwili otworzyła zaciśnięte oczy.
Leżała na ziemi, a w rękach trzymała ciemny, jedwabny materiał.
-GRAAAANGERRRR! - usłyszała ogłuszający ryk.
Podniosła wzrok i zorientowała się, że tym materiałem są spodnie Snape'a.
Nim się zorientowała, zaczęła się wgapiać w czarny materiał bokserek, a gdy tylko zdała sobie sprawę, co robi, pokryła się szkarłatem.
Snape złapał ją za koszulkę i podniósł ją na nogi, a sam szybko podciągnął spodnie.
-CO TY SOBIE W OGÓLE WYOBRAŻASZ? - wydarł się.
-A-ale ja nie chciałam – powiedziała cicho, spodziewając się, co może się zaraz stać. Dziękowała tylko Merlinowi, że nie jest teraz w szkole.
-Mało. Mnie. To. Obchodzi. - wycedził przez zęby.
Stała tylko i czekała na wybuch, ale w głowie odtwarzała całą sytuację od nowa i zaczęła się śmiać.
Gdy podniosła wzrok, zauważyła, że Snape starał się wyglądać na wściekłego, ale tak naprawdę ledwo sam powstrzymywał się od śmiechu.
-Przepraszam – powiedziała szybko, na chwilę przestając się śmiać.
Przez chwilę stali tak i patrzyli się na siebie.
-Chodź już, bo Weasley tam sama bez nas zginie.

Hermiona patrzyła przed siebie, w stronę horyzontu, gdzie widać było słońce powoli chowające się pod powierzchnię wody. To był z pewnością piękny widok, ale nie tym teraz zaprzątała sobie głowę.
Dziś odkryła w sobie coś całkowicie nowego, jakieś uczucie, które żyło w niej od dawna, ale dopiero zdała sobie z niego sprawę. Nie chciała się do niego przyznawać, wolała je schować tam, gdzie było kiedyś, ale nie było to już możliwe.
Nawet we własnych myślach, do których perzcież nikt nie miał dostępu, bała się to nazwać.
Nabrała powietrza i przymknęła oczy, a przyjemna bryza owiewała jej twarz. Otwierając je usłyszała głos w swojej głowie:
-Czuję coś do Snape'a.
To było jak szept, jej własny, a mimo to przestraszyła się go.
-Coś się stało? - spytała Ginny, stając koło niej.
-Nie, niby dlaczego?
-Wyglądasz na... - patrzyła przez nią na chwilę, jakby w zamyśleniu. - Wyglądasz dziwnie.
Hermiona zaśmiała się i poprawiła szybkim ruchem włosy, które zaczęły spadać jej na twarz.
-Wielkie dzięki – odpowiedziała.
-Stało się coś wcześniej? Krzyki Snape'a było słychać na całym statku.
Starsza dziewczyna zaczerwieniła się i zaśmiała cicho.
-Ściągnęłam mu spodnie – powiedziała, a widząc zdziwienie koleżanki, od razu dodała: - Niechcący! Potknęłam się i tak jakoś wyszło.
Ginny zaczęła zwijać się ze śmiechu, wyobrażając sobie nie wiadomo co.


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 31.

Nie zabijaj to chyba jedna z przykazań, co nie? W takim razie zastosujcie się do niego XD

Tak, wiem, jak długo mnie nie było. Ale chyba tym razem nie mam na to logicznego wytłumaczenia, po prostu brak weny, pewnie trochę depresji (wyżyłam się w opisie uczuć Ginny, więc powinno mi ulżyć), ale mając doła nie chciałam pisać, bo bym jeszcze 'niechcący' kogoś zabiła, i co wtedy? XD
Jak widzicie rozdział jest mniej więcej dwa razy krótszy niż zwykle, ale ja naprawdę przepraszam... Poprawię się, obiecuję.


Więc - czytajcie, komentujcie, obserwujcie, ale nie zabijajcie.



Podążali dalej autostradą, a w radiu grali Rolling Stones'i. Hermiona patrzyła za okno, zaintrygowana ruchem świateł, które tworzyły wokół wielobarwne kompozycje.
Gdy piosenka się skończyła, w radiu zaczęło coś szczękać i przestało działać. Widać po nim było, że ma wiele lat i był często używany.
Snape zaczął przyciskać co popadnie, próbował nawet magii, lecz nie mógł sobie poradzić z 'tym cholernym mugolskim wynalazkiem', jak sam to określił.
-Mogę? - spytała Hermiona, z uśmiechem na ustach.
-Próbuj, ale wątpię, żeby ci się udało.
Dziewczyna nachyliła się i przyciskała na zmianę trzy przyciski, przytrzymując je chwile, aż radio znowu zaczęło szczękać, a po chwili mamrotu, z których nie mogli nic zrozumieć, przemówił spiker:
-Policyjny Wydział Śledczy przypuszcza, że powodem wypadku było zderzenie się motorów, nad którymi kierowcy stracili kontrolę. Ofiar wypadku jest dużo – 6 osób nie żyje, a 15 jest rannych. Będziemy państwa informować na bieżąco.
Zapadła chwilowa cisza, a następnie puszczono reklamy.
-Myśli pan, że to chodziło o ten wypadek?
Nie odzywał się przez chwilę, prawdopodobnie rozważając całą sytuację.
-Tak – odpowiedział, krzywiąc się, gdyż oczekiwał wybuchu płaczu.
Ale nic takiego się nie stało, Hermiona dalej patrzyła przez okno, nie okazując żadnych uczuć.
'Chyba spędzam ze Snape'm za dużo czasu' pomyślała i uśmiechnęła się do siebie kpiąco.

Po niecałej godzinie słońce zaczęło nareszcie wschodzić. Zza horyzontu wychyliły się nieśmiało pierwsze promienie słońca, padając na ich twarze.
Ginny przewróciła się na tylnym siedzeniu i zaczęła coś mamrotać, a Hermiona nawet nie była śpiąca, tylko uśmiechała się niepewnie.
Zaś Snape, który miał już dość jazdy, był mocno zirytowany. Burczało mu w brzuchu i kręciło w głowie, ale nie zatrzymywał się, gdyż do portu już niewiele im brakowało.
Nareszcie skręcili z autostrady i teraz czekało ich zaledwie kilka kilometrów drogi do miasta, z którego mieli wypłynąć.
-Ładnie tu – mruknęła Hermiona, oglądając rozległe pola za oknem.
Spojrzał na nią jak na wariatkę.
-Jedziemy na misję, na której możemy zginąć, a ty mówisz, że tu ładnie? - w jego głosie słychać było napięcie i zmęczenie, które odczuwał.
-Mógł pan mówić, to bym prowadziła – syknęła w odpowiedzi. Nie chciała znosić jego wisielczego humoru i miała nadzieję, że nie będzie się tak zachowywał cały czas.
-Nie zawsze wszystko robisz lepiej – warknął.
-Tym razem chyba to ja powinnam to powiedzieć – odpowiedziała hardo, a on aż się skrzywił.
-Zamknij się i nie zapominaj, że to ja jestem twoim nauczycielem.
Ze złości mało nie kopnęła w drzwi. Przez tak wiele czasu traktował ją jak równą sobie, a teraz zachowuje się jak wszystkowiedzący profesorek.
-Mógł pan o tym wcześniej pomyśleć.
-Że co?! - prawie krzyknął, doprowadzony do granic wytrzymałości.
-Jeszcze niedawno wyraźnie dawał mi pan do zrozumienia, że mogę znaleźć w panu – zawahała się, wiedząc, jak to zabrzmi w odniesieniu do Snape'a, największego dupka wszech czasów – oparcie i że mogę panu ufać – powiedziała to spokojnie, głosem cichszym niż wcześniej.
Przez chwilę się nie odzywał, a potem wybuchł, jak gdyby chciało mu się śmiać, ale się powstrzymał.
-Naprawdę wierzyłaś komuś takiemu jak ja? Kłamię przed samym Czarnym Panem i z tobą bym sobie nie dał rady? Zastanów się. Jeżeli nie grałbym kogoś takiego, to jak szybko byś ode mnie odczepiła? Bo wydaje mi się, że zajęłoby ci to więcej czasu.
Nic nie powiedziała. Zabolało, nawet bardzo. Choć jedyną rzeczą, na jaką miała teraz ochotę, było zwinąć się w kłębek i zacząć płakać, to tego nie zrobiła. Nie przy nim. Nie przy Ginny. Gdy będzie sama, wieczorem, gdy oni będą już nieświadomi niczego spać, ona pozwoli tym prawdziwym uczuciom wypłynąć i stworzyć bestię. Bo za dnia naprawdę możesz zapomnieć, kim jesteś w nocy. 

.::.


Ginny leżała dalej na siedzeniu, obudziła się chwilę wcześniej, ale była zbyt zagubiona w swoich myślach, żeby słyszeć, o czym Snape i Hermiona rozmawiają. Miała to zresztą głęboko gdzieś.
Wszystko ją bolało. Powieki były ciężkie, a skóra nieprzyjemnie piekła, do tego było jej słabo i bardzo chciało jej się wymiotować. Głowę rozdzierał jej ból, a kończyny były skostniałe z zimna. Do tego ucisk w gardle i dziwna pustka w okolicy serca.
Gdyby tego było mało, czuła się bardzo źle mentalnie. Bolało ją każde słowo, każdy gest od innych. Starała się nie pokazywać tego, co czuje naprawdę, ale było to trudne. Miała jednakże nadzieje, że nikt nie domyślił się, jak bardzo cierpi.
Billy był chyba najważniejsza osobą w jej życiu. Szczególnie, gdy Hermiony nie było w pobliżu, wtedy zawsze mogła liczyć na niego.
A teraz znikł. To była chwila, moment i jego po prostu zabrakło.
To tak zabrano jej kawałek serca, brutalnie wyrwano, usunięto część codzienności, tego małego pierwiastka piękna w rutynie.
I teraz prawda wyglądała tak, że gdyby nie Voldemort, którego pragnęła wykończyć jak najszybciej, to nie miałaby powodu do życia.
Zacisnęła oczy, bo nie chciała płakać. Nie mogła sobie teraz na to pozwolić. Ta misja miała być jej testem, miała udowodnić, że potrafi sobie z tym radzić.
Ale to chyba było zbyt trudne.
Po chwili samochód zatrzymał się i ktoś z nich wyszedł, trzaskając drzwiami.
Ginny usiadła i rozejrzała się. Stali pod jakąś stacją paliw, zaraz koło portu, a Snape rozmawiał z jakimś mężczyzną ubranym w podarte, robocze spodnie i śmieszną, zieloną czapkę.
-Wysiadamy? - spytała dziewczyna, patrząc na przyjaciółkę zwinięta na przednim siedzeniu.
-Tak, jasne – odparła, lecz jej głos brzmiał dość słabo.
Wygramoliły się z auta w momencie, w którym podszedł do nich nauczyciel, chyba czymś poddenerwowany.
-Bierzcie rzeczy, muszę dać im kluczyki do samochodu.
Hermiona odeszła szybko, nawet na niego nie patrząc, otworzyła bagażnik i wyciągnęła swoją torbę, resztę zostawiając im.
-Kobiety – usłyszała głos Snape'a Ginny i mimowolnie uśmiechnęła się.
W głębi duszy, z jakiegoś nieznanego powodu, poczuła, że ta dwójka do siebie pasuje i powinni być razem. Ale to było śmieszne, bo ich charakterki kiedyś ich zabiją.
Zabrała swoje rzeczy i podążyła w stronę przyjaciółki, wracając do roli wesołej, niczym nie przejmującej się dziewczyny.
Na widok statków zaczęła tryskać entuzjazmem, a Hermiona uśmiechała się z zadowoleniem, widząc jej zapał. Tak, dokładnie o to jej chodziło. Żeby wszyscy myśleli, że jest wesoła i zabawna, że o problemach zapomina, bo to przecież nieistotne. Tak, to było ważne, żeby nie zwalać im na głowę problemów, wojna ich tak wystarczająco wykańczała.
Była piękna pogoda. Niezbyt ciepło, tak w sam raz; od morza wiała przyjemna bryza, słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Statki to przypływały, to odpływały, kołysząc się delikatnie na przejrzysto-niebieskiej wodzie. To było naprawdę piękne miejsce, nawet pomimo obdrapanych budynków i zapachu ryb, choć to też miało w sobie trochę magii tego miejsca.
Snape pociągnął je gdzieś za sobą. Szedł szybko, a szaty powiewały za nim jak skrzydła - prawdziwy Nietoperz.

Chwilę później ustawili się w kolejce na ogromny statek, którym mieli popłynąć do Ameryki.

środa, 15 stycznia 2014

Enjorlas i Eponine?

Witam was wszystkich serdecznie. Jak się pewnie spodziewaliście, powinnam opublikować teraz piękny, w pełni gotowy rozdział, w którym nasi kochani bohaterowie znowu coś namieszają.
Niestety - życie jest brutalne.
Muszę wam powiedzieć, że przez powtarzające się stany depresyjne, wielką wenę na The Pretty Reckless i brak snu nie jestem w stanie prawie w ogóle pisać. Do tego mam w szkole trochę nauki i wszystko się kumuluje i tworzy się jedno wielkie... No i jak tu nie przekląć?

W każdym razie wczoraj wieczorem napisała do mnie przyjaciółka, czy bym nie opublikowała jej miniaturki? Moja odpowiedź: pewnie, czemu nie.
Z racji tego, że nie wiem kiedy będzie następna notka, prezentuję miniaturkę z fandomu Les Miserables, o parringu Enjorlas x Eponine. Dość dramatycznie, ale pięknie moim zdaniem.

P.S.: Piszcie komentarze, to może namówię ją, żeby założyła bloga :D

Miłego czytania!



Spojrzał przed siebie i uśmiechnął się. Nie był to jego zwykły, pełen wyższości uśmiech, lecz delikatny, niemal czuły. Niemniej dowódcy legionistów wydał się wręcz bezczelny, kpiący. 
„Do strzału” gniewnie krzyknął, a dziesięć luf wycelowało w Enjolrasa, z jednym, tym samym celem –zadać mu ból, cierpienie, śmierć. 
Lecz młody rewolucjonista zdawał się ich nie zauważać. W ręku trzymał sztandar czerwony jak krew, która wytrysnęła z ciał jego przyjaciół, a w głowie miał jedną, jedyną myśl- Eponine. Już za chwilę spotkają się w lepszym świecie, w którym żadne z nich nie będzie musiało oddawać życia za wolność, która była tylko ułudą. Czyż to nie ironia? Na chwile przed śmiercią zaczął wątpić w wartość, za którą miał oddać życie. Lecz to nie było teraz ważne. Ważne było teraz jedynie to, że za chwilę spotka swą kochaną ’Ponine. Teraz nie popełni tych samych błędów, o nie. Wyzna dziewczynie prawdę o swych uczuciach, powie że ją kocha. Zrobi to, co uczynić pragnął od kiedy ją zobaczył: porwie w ramiona, spojrzy prosto w oczy i powie „kocham cię”, a następnie ją pocałuje. Szepnął „’Ponine”. Jego głos został zagłuszony przez dowódcę legionistów, krzyczącego „Ognia!!!”. Dziesięć luf z oślepiającym blaskiem wypaliło prosto w ciało młodego mężczyzny. „’Ponine” szepnął raz jeszcze, na chwilę przed tym, jak pociski przeszyły jego ciało. Poczuł ostry, palący ból . Zacisnął rękę mocniej na sztandarze, a na jego ustach wykwitł niemal triumfalny uśmiech. Ciało jego wypadło przez okno, dramatycznie zawieszone, z krwawym sztandarem łopoczącym wokół niego. A dusza Enjolrasa , wolna od trosk i bólu uleciała do nieba, prosto w ramiona ciemnowłosej dziewczyny, jego kochanej, słodkiej ‘Ponine.
Blask wystrzału. Nagły ból w miejscach, w których pociski przeszyły ciało. Podłoga uciekająca spod stóp i… ciemność. Aksamitny mrok, otulający wszystko wokół niego. Mrok i ból. I nic więcej. Mógł rozpłynąć się w ciemnościach, zlać z nimi w jedno i uwolnić się od bólu. Ale nie chciał. Z jakiegoś powodu, nie do końca jasnego, czuł że nie powinien tego robić. Ale nagle mrok zaczął się rozjaśniać, aż w końcu całkiem zniknął. Czuł się jak po wynurzeniu z wody lub przebudzeniu w nowym, obcym miejscu. 
Otworzył oczy i…Ciąg dalszy nastąpi. 
Żart. 
Nie nastąpi. 
Bo on nie żyje. 
Wszyscy umarli. 
Smutne.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 30.

No patrzcie, już kolejny rozdział... Tylko nie przyzwyczajajcie się zbytnio xD
W ogóle który to już rozdział, 30 aż... Masakra, jak ten czas leci.
Charakterek Hermiony na końcu spowodowany piosenką 'Going to Hell' The Pretty Reckless i wydaje mi się, że teraz taką będę ją budować. Dość rumieńców i płaczu, więcej walki i odwagi ^^ Zdradziłabym coś jeszcze, ale po co byście wtedy mieli czytać?


Spotkanie rozpoczęło się równo w południe. Dumbledore uciszył wszystkich ruchem ręki, stojąc w takim miejscu, aby wszyscy mogli go widzieć.
-Voldemort postępuje w swoich działaniach – rozpoczął, nie owijając w bawełnę. - Stawia na coraz bardziej śmiałe poczynania. Dzięki Severusowi wiemy o niektórych jego planach, choć to i tak niewiele. Zbliża się wiele misji i nawet podczas świąt ani on, ani my nie będziemy próżnować.
Gdy Dumbledore to powiedział, wśród słuchających wybuchły rozmowy, na początku porozumiewali się szeptem, ale już chwilę później przekrzykiwali się jeden przez drugiego.
-Proszę o spokój! - nalegał Dyrektor, aż wreszcie zaczęli milknąć.
-Dumbledore, przecież święta są dla odpoczynku! Nikt nie powinien pracować, a tym bardziej wyjeżdżać na jakiekolwiek misje – odezwała się Molly, wyraźnie oburzona całą sytuacją.
-Wręcz przeciwnie, moja droga. Niestety święta stały się teraz czasem, kiedy inne obowiązki nie przeszkadzają nam w pracy dla Zakonu. Mi też się to nie podoba, ale póki co tak to wygląda.
Zapadła chwilowa cisza.
-Zatem zabierzmy się za przydzielanie misji. Zacznijmy od tego, że będziemy potrzebować wielu osób tutaj, kiedy Śmierciożercy niespodziewanie zaatakują. Do tej grupy zaliczam Moody'ego, Tonks, Remusa, Billa i Charlie'go Weasleyów oraz Fleur. Musimy zacząć śledzić poczynania Śmierciożerców w Ameryce, więc tam także wyślę kilka grup. Do Nowego Jorku panna Granger, panna Weasley i Severus...
-Dumbledore! - krzyknęła Molly. - Chcesz je wysłać na tak poważną misję?! To tylko dzieci! Na dodatek z Severusem, który w każdej chwili może zostać wezwany!
-Zgadzam się – dodał główny zainteresowany, który już był za to obrażony na Dumbledore'a. - Ja i dwie rozhisteryzowane nastolatki? Nie sądzę, żeby z tego mogło wyniknąć coś dobrego.
-Dziewczęta – odezwał się Dyrektor, spoglądając na nie. - Czy dacie sobie radę?
-Oczywiście – odparły niemal w tym samym czasie.
-Myślę, że to powinno załatwić sprawę.
-Nie zgadzam się na to – warknęła ostro rudowłosa kobieta, a jej policzki przybrały kolor buraków. - Nie pozwolę na to, aby jeszcze jeden członek mojej rodziny zginął.
-Nic im nie będzie, nie będą z nikim walczyć, a na dodatek jadą tam z Severusem, który ma doświadczenie w walce.
-I może być w każdej chwili wezwany! - krzyknęła Molly, będąc już na skraju wytrzymałości.
-Wtedy na pewno ich tak po prostu nie zostawi.
-Mamo – powiedziała Ginny hardo, choć jej głos był mocno zdarty od ciągłego płaczu. - Naprawdę damy sobie radę, nie musisz się martwić.
-Jesteście jeszcze takie młode i niedoświadczone...
-Pani Weasley, z całym szacunkiem – tym razem odezwała się Hermiona – ale chyba lepiej, żebyśmy to doświadczenie zdobywały teraz, niż w sytuacjach krytycznych, zagrażających naszemu życiu.
-Naprawdę nikt nie uważa, że to jeszcze dla nich za wcześnie? - Molly wydała z siebie jęk, a gdy nikt jej nie odpowiedział, usiadła z powrotem na swoim miejscu.
-Dobrze, w takim razie przejdźmy dalej – Dumbledore chrząknął nerwowo, po czym kontynuował. - Do Los Angeles pojadą bliźniacy wraz z Hagridem, do Waszyngtonu Mundungus i Rolanda, a do Chicago Septima Vector i Aurora Sinistra. Każdemu z was dokładniej wyjaśnię po spotkaniu, co będziecie musieli robić.
-A czy zamiast dziewczyn nie możesz pojechać ty i Minerwa? - w ostatnim akcie rozpaczy odezwała się Molly.
-Ja z Harry'm zajmiemy się horkruksami, a Minerwa wraz z Flitwickiem zajmie się planowaniem bitwy.
-Jakiej bitwy? - zapytał ktoś, prawdopodobnie Charlie.
-Jesteśmy praktycznie pewni, że któregoś dnia Voldemort zapragnie zaatakować Hogwart, a wtedy chcemy być na to gotowi. Nie musicie się o nic martwić, o takich planach na najbliższy czas nic nie wiemy, ale chcemy być gotowi.
-To Hogwart nie jest dostatecznie dobrze chroniony? - spytała najwyraźniej zaniepokojona o swoje dzieci Molly.
-Jest, oczywiście, że jest, ale uznaliśmy, że byłby to odpowiedni moment, żeby tą wojnę zakończyć.

Z racji tego, że następnego ranka większość osób miała wyjechać na misje, Molly postanowiła, że wszyscy muszą dzisiaj razem zjeść kolację, bo nie wiedzieli, kiedy następnym razem się zobaczą.
Severusa niezmiernie to irytowało. Miał dość ich zmiennych nastrojów i udawanej wiary w lepsze jutro. Najchętniej zamknąłby się u siebie w pokoju i korzystał z ostatnich chwil wolności.
Ale nie było to takie proste. Próbował o to walczyć, ale te wredne kobiety wyciągnęły go siłą, choć zaczął grozić im różdżką.
Dlatego siedział, ubolewając nad swoim losem, ściśnięty między Granger, która albo wydawała się nieobecna albo śmiała się jak głupia i Minerwą, która co chwilę zagadywała kogoś o coś, nie omijając jego.
Gdy znajdował chwilę, w której nikt nie próbował 'zabawić' go rozmową, zastanawiał się, jak pozbyć tych dwóch irytujących Gryfonek. Lepiej będzie wyrzucić je ze statku, czy może od razu porzucić gdzieś na Brooklynie, żeby nie miały jak wrócić?
-Panie profesorze? - jego przemyślenia przerwała Granger, kiedy wszyscy inni byli zajęci sobą. - Skoro wszyscy inni lecą samolotem i tylko mi płyniemy statkiem, to nie powinniśmy wyjechać wcześniej, żeby dojechać do portu?
Spojrzał na nią, jakby była totalną idiotką.
-Brawo, Granger.
-To o której wyjeżdżamy?
-Myślę, że koło 3 musimy być już w samochodzie.
-I jeszcze pan poprowadzi... - zadrwiła.
-Nie wierzysz w moje zdolności?
-Nie chcę nic mówić, ale przez większość swojego życia podróżował pan czarodziejskimi środkami lokomocji, więc raczej nie mogę pana podejrzewać o uzdolnienie w tym kierunku.
-Przekonasz się jutro.

Koło godziny ósmej Granger i Weasley położyły się spać, ponieważ 'musiały nabrać sił na podróż' i niedługo później wypuścili i jego.
Gdy jego budzik zadzwonił o 2:30, wstał i od razu ruszył do łazienki. Był prawie nieprzytomny, gdyż nie ma w zwyczaju tak wcześnie wstawać. Jeżeli może, to śpi bardzo długo, nawet jeżeli na takiego nie wygląda.
Ledwo żywy nacisnął klamkę i po chwili do życia przywrócił go cichy pisk.
-Panie profesorze – usłyszał obużony głos.
Podniósł wzrok.
Na początku myślał, że mu się zdaje, ale gdy przetarł oczy był pewny, że widzi stojącą przed nim nagą Granger, zakrywającą się rękami.
-Co ty tu robisz? - zapytał nieprzytomnie, cały czas się w nią wpatrując.
Po jej ciele ściekała woda, nawet jej włosy były nią przesiąknięte i nie wyglądały tak tragicznie, wydawało się, jakby było ich mniej. Rękami zakrywała wszystko, co mogła, a bez ubrań jej ciało wyglądało o wiele bardziej... kobieco.
-Brałam prysznic. Może pan stąd wyjść?
Zdezorientowany podniósł wzrok na jej twarz.
-Jasne, tylko się pośpiesz – warknął i wrócił do swojego pokoju.
Gdy usiadł na łóżku miał zamiar sobie coś zrobić za to, jak długo stał i się w nią wgapiał. On, na Melrina, jest przecież jej nauczycielem! W ogóle czemu nie przyszło mu do głowy, żeby zapukać?!
Po chwili usłyszał, jak drzwi łazienki się otwierają, więc nie czekając dłużej, wyszedł.
Granger szła przez korytarz owinięta ręcznikiem i gdy go zobaczyła, zatrzymała się gwałtownie.
-Ja przepraszam, powinnam jakoś zareagować... - zaczęła się tłumaczyć.
Obrzucił ją spojrzeniem mówiącym 'ale z ciebie idiotka', po czym minął ją i wszedł do łazienki.

.::.

Hermiona zamknęła drzwi swojego pokoju i oparła się o nie.Ciężko jej się oddychało, szczególnie, gdy przypomniała sobie wzrok, jakim obrzucił ją Snape.
Przez chwilę nawet wyobrażała sobie, co on mógł zrobić, ale teraz jedynie karciła się za takie myśli. To w końcu jest jej nauczyciel!
Lecz gdy jeszcze raz przypomniała sobie...
Nie, stop! Pacnęła się ręką w czoło, po czym zaczęła ubierać. Włosy związała na czubku głowy, po czym weszła do pokoju Ginny i zaczęła ją budzić.
-Jeszcze pięć minut – mruknęła ruda.
-Jeżeli za pięć minut nie będziemy w samochodzie, to Snape nas zabije, więc radzę ci wstawać.
-I tak kiedyś zginiemy.
-Wstawaj – powiedziała ostro i ściągnęła z niej kołdrę. - Idź do łazienki, a ja cię spakuję, bo pewnie wczoraj o tym nie pomyślałaś.
Ginny wreszcie zwlokła się z łóżka, zabrała jakieś ubrania i poszła do łazienki. Gdy znalazła się na korytarzu, Hermiona usłyszała, jak mówi:
-Uważaj, jak łazisz.
Mogła się domyślić, że wpadła na Snape'a, który pewnie w aucie nieźle jej da do zrozumienia, co myśli o takim zachowaniu.
Nie więcej niż po 15 minutach siedzieli już w samochodzie i burczało im w brzuchu.
-Skoro stawiamy na wszystko, co mugolskie, to może pojedziemy do McDonald'a?
-Do czego? - zdziwiła się ciągle zaspana Ginny.
-Taki fast-food – mruknął Snape. - Zwykle dzieci lubią do niego jeździć.
-Haha, ale śmieszne – powiedziała ironicznie. - Ale niektórzy są tu głodni.
-Trzeba było wcześniej wstać i zrobić sobie śniadanie. Albo mniej czasu spędzać w łazience.
Po jego słowach pokryła się rumieńcem, choć bardzo tego nie chciała.
-Jak tam dają jeść, to jedziemy – mruknęła Ginny, ziewając.
Snape prychnął tylko gniewnie i przyśpieszył, a wyjeżdżając zza zakrętu w ostatniej chwili zauważył nadjeżdżające auto i o mały włos się nie zderzyli.
-Doprawdy, jest pan zawodowym kierowcom. To auto ma w ogóle pasy?
-Co za normalni ludzie jeżdżą o 3 nad ranem po ulicach? Przecież ciemno jest. I to nie jest moja wina!
-Nie, on specjalnie przyśpieszył, żeby w nas wjechać.
-Jak jesteś taka mądra, to sama prowadź.
-Ależ z wielką chęcią.
Obrzucił ją przez lusterko zabijającym spojrzeniem, a ona jedynie się uśmiechnęła.
-To jedziemy? - spytała.
-Jedziemy, jedziemy, tylko nie marudźcie całą drogę.
Podjechali do okienka, z którego wychyliła się wyjątkowo niemile wyglądająca kobieta. Jej włosy, choć związane w kucyk, wyglądały na jeszcze bardziej tłuste niż Snape'a, a jej twarz pokrywał trądzik, z którym najwyraźniej nawet nie próbowała walczyć. Jej zęby były brudne i krzywe, a nos jakby złamany.
-Na pewno chcecie tu jeść? - spytał Snape, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
-Tak – mruknęła Hermiona, ostatkami przyzwoitości powstrzymując się od potrząśnięcia jego siedzeniem.
Snape złożył zamówienie i zapłacił pieniędzmi od Zakonu przeznaczonymi na misję. Gdy odwrócił się, żeby podać im jedzenie, kobieta ich obsługująca wyciągnęła różdżkę.
-Expelliarmus – krzyknęła od razu Hermiona, wychylając się przez otwarte okno. - Niech pan rusza! - krzyknęła.
Nim jednak nauczyciel zdążył się zorientować, co się dzieje, Hermiona nachyliła się nad nim i jedną ręką przycisnęła jego nogę do pedału gazu, a drugą załapała kierownicę i chwilę później już pędzili po drodze.
Jeżeli jednak myśleli, że napastnicy im odpuszczą, to grubo się mylili. Gdy Hermiona spojrzała do lusterka, zauważyła pięć rosłych postaci na ogromnych, czarnych motorach. Mieli oni szaty i maski Śmierciożerców, a w dłoni każdego z nich błyszczała różdżka.
-Niech pan trzyma tą kierownicę – mruknęła Hermiona.
Wraz z Ginny wychyliły się przez okna z tyłu i dopiero wtedy rozpętało się prawdziwe piekło.
-Protego – krzyknęła każda z nich w pierwszym odruchu, chroniąc się przed gradem zaklęć.
Starsza dziewczyna schowała się na chwilę z powrotem do auta, aby przemyśleć następny ruch. Wpadła na dość dobry pomysł, który powinien dać im dużą przewagę.
Znowu się wychyliła i wycelowała w oponę pierwszego pojazdu i przebiła ją, a motor skręcił i wjechał w swoich kolegów po prawej. Wysłała w ich stronę chmarę pszczół, a następnie to samo zrobiła z pozostałymi.
Jej poczynania spowodowały wypadek aut za nimi, które próbowały wyhamować, lecz nie wszystkim się udało, zaczęli więc wjeżdżać jeden na drugiego.
-Wsiadaj – usłyszała warknięcie ze środka, więc wykonała polecenie i zasunęła szybę.
W ciszy zjedli to, co kupili, a potem Ginny zaczęła się robić senna. Na pewno nie była przyzwyczajona to zrywania się wcześnie rano, a co dopiero w środku nocy.
-Może się położysz? - spytała Hermiona, widząc, jak jej przyjaciółka ziewa po raz kolejny.
-Co? - odezwała się nieprzytomnie. - Gdzie? Tu nie ma miejsca.
-Spokojnie, przesiądę się do przodu.
-Ja się nigdzie nie zatrzymuje – syknął Snape.
-Nie musi pan.
Wstała i jakimś cudem przeszła na pierwsze siedzenie, nawet najmniejszym skrawkiem ciała nie dotykając profesora, który był najwyraźniej zdenerwowany całą sytuacją. Usiadła, zapięła się i jedynie uśmiechnęła do Ginny, która mogła spokojnie położyć się spać.
Po czym spojrzała na Snape'a, totalnie skupionego na drodze. Jego brwi były ściągnięte, a czoło zmarszczone.
-Skoro jedziemy prosto, nie musi się pan tak denerwować.
Spojrzał na nią wściekle.
-O czym ty mówisz?
-No strasznie się pan spina.
Po jej słowach faktycznie oparł się wygodniej.
-Po co tam tak właściwie jedziemy? - spytała, zwijając się w jak największy kłębek. - Może pan włączyć ogrzewanie?
Spojrzał na nią i tym razem uśmiechnął się drwiąco.
-Niech pan mówi – mruknęła i sama zaczęła ustawiać coś przyciskami.
Po chwili uderzył ją w wierzch dłoni.
-To może obsługiwać tylko kierowca – powiedział, a w jego głosie o dziwo brzmiało rozbawienie.
Oparła się z powrotem i zaczęła cicho śmiać.
Z otworów zaczęło wydobywać się ciepłe powietrze, więc Hermiona oparła się o szybę i obróciła w stronę Snape'a.
-Więc? - ponagliła go.
-Mamy śledzić kilku Śmierciożerców, dowiedzieć się jak najwięcej o ich działaniach, zbadać ich przeszłość, skąd się tu znaleźli...
-To nie dowiaduje się pan takich rzeczy na spotkaniach?
Przewrócił ostentacyjnie oczami.
-Te Śmierciożerców nie są tak otwarte, jak Zakonu i nie każdy wszystko wie. Ja dowiaduję się tylko o najważniejszych poczynaniach, gdyż Czarny Pan uznał, że do niczego mi się inna wiedza nie przyda.
Po chwili zapadła cisza, podczas której Hermiona patrzyła na malowniczy profil profesora. Włosy odrzucił do tyłu, przez co dobrze widziała jego dobrze zarysowaną szczękę, która z niewiadomego powodu wydawała się jej niewiarygodnie męska. Jego nos zdecydowanie odstawał od reszty twarzy, lecz dodawał mu oryginalności, której inni byli raczej pozbawieni.
-Przyjemne widoki? - spytał, obracając się w jej stronę.
Sama się zdziwiła, ale wcale nie poczuła zażenowania, nie było na jej twarzy widać także żadnych rumieńców.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się, w lekko łobuzerski, na pewno nietypowy dla niej sposób. A było to spowodowane jego miną – połączenie zadowolenia i zdziwienia, wszystko w ironicznym wydaniu.
-Niech pan lepiej patrzy na drogę – zaśmiała się.
-Billy – usłyszeli jęk z tylnego siedzenia, gdy Ginny przewróciła się z jednego boku na drugi.
Hermiona zamknęła oczy, a jej głowa opadła teraz na siedzenie. Widać było po niej, że jest już zmęczona tą sytuacją i obwinia się o to wszystko.
-Często się tak pan czuje? - spytała, wiedząc, że on ją rozumie.
Westchnął ciężko, nie będąc pewnym, czy powinien odpowiadać na to pytanie.
-A jak myślisz? - zapytał.
-Tylko, że pan przecież dużo więcej pomaga, niż szkodzi...
-Mógłby to samo powiedzieć Tobie i poprawiłoby ci to humor?
Pokręciła głową.

-Masz odpowiedź.  

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 29.

Kope lat. Wybaczcie, ale święta starałam się spędzić rodzinnie, a na dodatek towarzyszyły mi wahania weny (brzmi jak choroba), ale za to teraz wróciła ona ze wzmocnioną siłą. Jak zauważyliście pewnie, zmieniła się skórka i bardzo mi się ona podoba. Na dodatek wydaje mi się, że wygląda to teraz bardziej profesjonalnie, nie wiem dlaczego XD 
A co do opowiadania - chyba trzeba powoli rozwijać romansik, bo was zanudzę na śmierć, ale póki co nie oczekujcie wiele.


-No to macie prezent pod choinkę – warknął Snape.
Obydwoje nie ruszyli się ze swojego miejsca. Hermiona zaczęła płakać, ale całe jej ciało zesztywniało i nie była w stanie się ruszyć.
-Jak pan może! - krzyknęła Ginny.
Wszyscy zebrali się w salonie i ustawili wokół kanapy, na której jeszcze leżało ciało Armstronga.
-Dumbledore powinien za chwilę tu być – mruknął Snape, wstając, a następnie siadając na krześle przy stole. - A ty, Granger, zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie i głupio, powinnaś wsiadać od razu do pociągu.
-Severusie – odezwała się karcąco pani Weasley.
Hermiona schowała twarz między dłonie i zaczęła głośno płakać. Dobrze wiedziała, że to wszystko było jej winą, od samego początku. I nikt nie musiał jej tego uświadamiać.
Mimo wszystko nie była na Snape'a zła. W jakimś sensie go rozumiała. Billy był jego przyjacielem, prawdopodobnie najbliższym i musiał jakoś odreagować.
-Wiem – odpowiedziała po chwili, ocierając twarz.
Wstała i rozejrzała się po pokoju. Ginny patrzyła się przerażonym wzrokiem w stronę martwego ciała, a z jej oczu płynęły ogromne łzy. Trzymał ją Fred i starał się jakoś uspokoić. Harry wyglądał na zdziwionego, pani Weasley i George byli bladzi i usiedli gdzieś w kącie, a Snape patrzył na nią wzrokiem, którym obrzucał głupich uczniów na lekcjach.
-Nie dość, że narażałaś życie swoje i martwego, to na dodatek całego pociągu, pełnego uczniów.
Spojrzała na niego, łzy z jej oczu dalej płynęły i na dodatek cała się trzęsła.
-Nie dzisiaj – jej głos wydawał się proszący.
-A niby dlaczego tak? Przez twoją głupotę zginął niewinny człowiek. Rozumiesz, co to znaczy?
Zacisnęła usta, nie pozwalając cichemu jękowi się wydostać.
-To nie jest pierwszy raz – mruknęła, po czym nie wytrzymała i pobiegła na piętro.
Znalazła tam wolny pokój z pojedynczym łóżkiem, na którym od razu się położyła i płakała tak długo, na ile tylko starczyło jej łez.

.::.

Severus siedział w przeznaczonym dla niego pokoju na łóżku. Może i nie było tego po nim widać, a przynajmniej miał taką nadzieję, ale był dogłębnie załamany śmiercią Billy'ego.
Założył na drzwi do swojego pokoju mnóstwo zaklęć. Nie chciał, aby ktokolwiek mu przeszkadzał, gdyż wiedział, że na pewno śmierć kogoś, kogo uważał za przyjaciela, nie będzie czymś dla niego łatwym do przejścia.
Gdy usiadł ze szklanką whisky powrócił do tematu swoich ostatnich rozważań.
Stwierdził, że powinien znacznie odsunąć od siebie tą irytującą Gryfonkę, z którą niestety spędził zbyt wiele czasu. Ona w jakiś sposób się do niego przywiązała i miał wielką nadzieję, że to tylko przejściowe i skończyło się, kiedy tu trafiła.
Dalej tak nie mogło być.
W pewnym momencie wydawało mu się, że sam zaczyna coś do niej czuć.
Dlatego też zdecydował, że to definitywny koniec.
Wcześniej już nawet zachowywał się oschle w stosunku do niej, mając nadzieję, że w jakiś sposób się do niego zrazi i może odechce się jej rozmów.
Jak mógł się spodziewać, jego plany wzięły w łeb.
Po pół godziny użalania się nad sobą w towarzystwie przyjaciółki whisky, Severus usłyszał pukanie. Był oczywiście bardzo zdziwiony, szczególnie gdy przypomniał sobie, ile zaklęć nałożył na te drzwi.
-Odejdź! - warknął jedynie, choć znając wszystkich domowników, wiedział, że to nic nie da.
Jak się domyślał – pukanie powtórzyło się.
Leniwym ruchem wstał ze swojego fotela i niechętnym ruchem otworzył drzwi. Widok stojącej przed nim Gryfonki nie zdziwiłby go tak bardzo, gdyby nie fakt, że przekroczyła wszystkie bariery.
-Co ty tu robisz? - warknął ostro, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie jest tu mile widziana.
-Panie profesorze, ja...
-Niewiele mnie to obchodzi. Jakim cudem przedostałaś się przez moje bariery?
-Jaki bariery? - wydawała się zdziwiona, lecz na jej twarzy malowała się tak wielka rozpacz, że trudno było to rozpoznać.
Miał nadzieje, że wyglądał na zdenerwowanego, choć zdziwił się jeszcze bardziej. Jeżeli niczego nie zauważyła, to oznaczało, że przywiódł ją tu jakiś bardzo ważny problem.
-Jakim prawem śmiesz zakłócać mój wolny czas i spokój? Już i tak za bardzo nadużyłaś mojego czasu.
Granger odwróciła głowę, a po jej policzkach popłynęły łzy. Lekko się trzęsła i była śmiertelnie blada.
Severus pokręcił głową. Co w tych kobietach jest, że w tak trafny sposób działają na męską psychikę? I to na więcej niż jeden sposób.
Wskazał jej ruchem dłoni fotel, a następnie zamknął drzwi i zasiadł na swoim poprzednim miejscu.
Dziewczyna jednakże dalej stała, z głową spuszczoną, wpatrzona w swoje stopy i ocierająca łzy.
-Więc? - zapytał, robiąc zniecierpliwioną minę.
-Ja, panie profesorze, ja bardzo bym chciała pana przeprosić... Ja naprawdę nie chciałam... - z jej ust wydobył się pierwszy szloch, więc zakryła je dłonią i przez chwilę tak stała, próbując się uspokoić. - Ja po prostu nie wiedziałam, co mam robić. Na dodatek po tej sytuacji przy pociągu, kiedy też byłam zdezorientowana... Ja...
-Dlaczego mnie przepraszasz? - przerwał jej. Chciał, aby jego głos zabrzmiał kpiąco, ale czuł w sobie jakby troskę o tą głupią dziewczynę, więc nie był pewien, jak to zabrzmiało.
-Ale jak to...
-Dlaczego mnie przepraszasz?
-No bo ja myślałam, że... Że...
-A wiesz co mi się wydaje? Że próbujesz sama siebie usprawiedliwić i nie wiesz jak to zrobić.
Gryfonka przyłożyła obydwie dłonie do twarzy i zaczęła płakać. Na początku cicho i przez chwile przypominało to bardziej miauczenie kota, lecz z sekundy na sekundę przeradzało się to w coraz głośniejszy szloch.
Severus wstał, nie udając już zirytowanego, lecz poddając się pierwotnemu instynktowi, złapał Hermionę za ramiona i posadził ją na łóżku. Po chwili usiadł koło niej i powiedział:
-Nie masz się za co winić. Tak samo dziś, jak i w przypadku Weasley'a, starałaś się robić wszystko, żeby ich uratować.
Dziewczyna zaszlochała głośniej, a następnie oparła głowę na jego ramieniu.
Nie wiedząc do końca, jak zareagować, objął ją i delikatnie do siebie przyciągnął. Zacisnęła dłonie na jego koszuli i nie rozluźniała uścisku przez bardzo długi czas. Aż do momentu, w którym się wreszcie uspokoiła i jedynie szybciej oddychała.
Wtedy wyprostowała się i spojrzała na ścianę naprzeciwko.
-Więc uważa pan, że to nie jest moja wina?
-A chciałaś to zrobić?
Spojrzała na niego oburzona i niemalże krzyknęła:
-Jak pan...!
-Widzisz, sama sobie odpowiedziałaś – przerwał jej.
Siedzieli przez chwilę i patrzyli w jakiś odległy punkt, próbując sobie wszystko ułożyć w głowie, lecz to nie było takie proste, jak mogło się wydawać.
-Myślę, że powinnaś już pójść spać.
Gdy na nią spojrzał, jej policzki pokryte były szkarłatem.
-Panie profesorze, ja... Chciałabym prosić... Właściwie zapytać... Czy ja nie mogłabym dziś na noc zostać tutaj?
Spojrzał na nią zaskoczony.
-Niech sobie pan nic nie wyobraża, nawet mnie pan nie będzie musiał dotknąć. Po prostu bardzo nie chcę być dzisiaj sama.
Przytaknął jedynie.
Granger szybko zasnęła, leżąc pod osobną kołdrą, oddalona od niego o ponad pół metra. Nie była nawet bardzo speszona, dziękowała mu jedynie za to.
Gdy tak leżał patrzył na nią, bo nie był w stanie zasnąć. Włosy miała odrzucone do tyłu, wyglądając jak poduszka. Jej jasna skóra był dobrze widoczna w ciemnościach. Delikatne rysy były czymś niezwykłym i musiał przyznać, że pięknym.
Nie wiedział po jakim czasie, ale w pewnym momencie jej czoło się zmarszczyło. Odwróciła się na plecy i zaczęła mamrotać przez sen. Nie wiedział, czy powinien jakoś zareagować. Zobaczył, że z jej oczu spływają łzy. Po chwili obudziła się, z cichym krzykiem na ustach.
Tym razem nie płakała. Cała się trzęsła, a jej twarz zastygła w przerażeniu. Widział, jak rusza rękami, prawdopodobnie czegoś szukając.
Wygląda na taką niewinną i zagubioną. Nie mógł dłużej na to patrzeć.
Delikatnym ruchem przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami. Ona zrobiła to samo, ciasno zaciskając swoje ręce wokół niego i chowając twarz w jego koszuli.
Dalej się trzęsła, więc zaczął delikatnie masować jej plecy i szepcząc jej do ucha.
Na chwilę uspokoiła się, ale potem znowu zaczęła płakać. Przytulił ją mocniej, ale przestała dopiero w momencie, w którym zasnęła.

.::.

Dla obojga ranek nastał zbyt szybko. Spało im się bardzo dobrze i wygodnie, dlatego gdy promienie słońca padły na twarz Hermiony, z wielką niechęcią otworzyła oczy.
Na początku chciała się przeciągnąć, lecz zdała sobie sprawę, że profesor Snape ściska ja tak mocno, że nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu. Co oznaczało także, że nie jest w stanie się stąd wydostać.
Położyła głowę na jego ramieniu. Dobrze pamiętała wydarzenia poprzedniego wieczoru, a mimo to nie czuła się winna. Zwykle w podobnych sytuacjach obwiniała się, że to nie powinno mieć miejsca.
Było jej naprawdę dobrze i nie miała ochoty myśleć, niestety mimo to, przypomniało jej się wszystko co ponure.
Bardzo chciała nie płakać, ale uznała, że jeżeli w tej sytuacji nie będzie, to zabijanie przyjdzie jej łatwo.
Dlatego też zwinęła się w kłębek i pozwoliła łzom lecieć. Póki leżała w objęciach Snape'a mogła sobie pozwolić na odrobinę słabości. Czuła się tu bezpieczna i wiedziała, że nie musi walczyć.
Z jej ust wyrwał się cichy szloch, więc szybko przyłożyła do nich dłoń. Mimo wszystko nie chciała profesora obudzić, bo wiedziała, jak wtedy sprawy się potoczą.
Chyba się przeliczyła, Snape był w końcu szpiegiem, więc nawet podczas snu wszystkie jego zmysły musiały być wyczulone.
Poczuła, jak powoli gładzi jej plecy i głosem, w którym brzmiała jeszcze senność, powiedział:
-Nie rycz.
Mimo wszystko zaśmiała się cicho. Wypowiedział to zdanie tak, jakby popełniła największą na świecie zbrodnię, budząc go.
Przewrócił się na plecy, a ona za nim, kładąc swoją głowę na jego torsie. Jej włosy rozsypały się wokół.
Profesor przetarł oczy jedną ręką, próbując się obudzić.
-Chyba powinnaś już iść – mruknął.
-Muszę? - spytała.
Spojrzał na nią wzrokiem bazyliszka.
-Jasne, już idę – burknęła.
Gdy usiadła, lekko zakręciło jej się w głowie.
-I mam tak teraz po prostu do nich iść? Jak gdyby nigdy nic? - zapytała, bawiąc się skrawkiem koca.
-I dziwisz się, że ich unikam?
Obróciła się w jego stronę, a na jej twarzy malowało się zdezorientowanie.
-Pan? Ale dlaczego? Przecież pan tylko im pomaga!
Prychnął.
-Naprawdę dalej nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile ludzi zabiłem?
-A-ale...
-Granger, ja jestem mordercą, Śmierciożercą...
-Niech pan przestanie.
-Taka jest prawda.
-Wcale nie – zaprzeczyła cichym głosem, spuszczając głowę w dół.
-Niby tak?
-Pan to robi w słusznej sprawie.
Prychnął.
-Naprawdę wierzysz, że można zabijać w słusznej sprawie? Niezłe ci już pranie mózgu zrobili.
-A nawet jeśli nie, to przecież zdążył pan to wszystko odpokutować.
-Radzę ci stąd wyjść, bo wszyscy zaczną sobie wymyślać różne rzeczy.
-Ale ja nie mogę...
-Wynoś się – warknął trochę ostrzej.
Wstała, podeszła do drzwi i już prawie je otworzyła, kiedy zdecydowała się zadać ostatnie pytanie:
-Od dawna pan tak wszystko udaje?
Nie odpowiedział, więc wyszła i wróciła do swojego pokoju.

.::.

Pomimo tego, że były święta, ich atmosfery wcale nie było czuć. Wszyscy chodzili spięci i smutni, porządki nie przynosiły im żadnej satysfakcji, nawet już się nie złościli, że muszą tyle robić. Wszystko wykonywali automatycznie, jak roboty.
Gdy Severus wszedł do kuchni zastał bardzo nieświąteczny widok. Przy stole siedziała Ginewra i zalewała się łzami, kiwając się do przodu i do tyłu, koło niej siedział mocno spięty Potter, a naprzeciwko nich Granger, pocierająca rękami uda i ledwo powstrzymywała się od płaczu. Przy kuchence stała Molly, udając, że coś gotuje, choć wyglądała, jakby jej w ogóle tu nie było.
-Na pewno nie ma już nic do roboty, pani Weasley? - spytała Granger, z nadzieją wpatrując się w kobietę. Jej głos brzmiał dość mocno, jakby w ogóle nie miała ochoty się gdzieś ukryć i płakać całymi dniami.
-Proszę? - Molly ożywiła się. - Nie, nie, już praktycznie wszystko zrobione. O, Severusie, siadaj, zaraz podam wam śniadanie, reszta gdzieś wyparowała, chyba załatwiają coś ze swoimi misjami. Siadaj, proszę.
Snape, swoim powolnym, dostojnym krokiem podszedł do stołu i usiadł na jedynym wolnym krześle, czyli koło Granger, naprzeciwko ryczącej Weasley. Że te dzieciaki nie mogły zebrać się w jadalni...
Siedząca koło niego Gryfonka spojrzała na niego szybko, po czym z powrotem przeniosła swój wzrok na przyjaciółkę. W jej oczach widać było poczucie winy.
Tą ponurą atmosferę przerwał Dumbledore, który z uśmiechem wszedł do kuchni. Mimo tego, iż próbował wszystkich zwieść, w kącikach jego oczu widać było smutek.
-Ale tu wszystko pięknie pachnie – powiedział i zaśmiał się. - Gdzie wszyscy?
-Wyparowali – skwitowała Molly, nakładając jedzenie na talerze. - Może coś zjesz, Dumbledore?
-Z wielką chęcią, ale zaraz przed przybyciem udałem się do kuchni i nie mogłem się oprzeć daniom Skrzatów. Więc wybacz, ale nie tym razem.
-Zawsze mi to robisz – westchnęła kobieta, podając im talerze.
Każdy zabrał się do jedzenia, a Dyrektor transmutował sobie krzesło, na którym usiadł. Próbował jakoś ułożyć swoje obszerne, rażące po oczach, czerwone szaty, lecz nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Snape patrzył na to z żalem do starego czarodzieja, a chlipanie rudej skrajnie go irytowało.
-Weasley, zamknij się wreszcie, co się stało, to się nie odstanie – warknął ostro, a dziewczyna aż się wzdrygnęła.
Dumbledore skarcił go spojrzeniem, a Hermiona zadrżała, domyślając się, co teraz się stanie.
-Jak pan może! - Harry wstał i spojrzał na niego wściekły.
-Zamknij się, Potter! Trochę szacunku do nauczyciela! Matka cię nie nauczyła?
-JAK PAN MOŻE – krzyk Harry'ego był w jakiś sposób przerażający. - GDYBY NIE TO, CO PAN ZROBIŁ...
-Harry! - tym razem była to Granger, która z niewiadomego dla niego powodu zaczęła płakać. - Jak ty...
-ZAMKNIJ SIĘ! OSTATNIO WIĘCEJ CZASU SPĘDZASZ Z TYM DUPKIEM, NIŻ Z NAMI! ZACHOWUJESZ SIĘ JAK...
-Koniec tego – warknął Dumbledore, co bardzo wszystkich zdziwiło. Dyrektor w żadnej sytuacji nie warczał.
Potter był cały czerwony, a każdy włos sterczał mu w inną stronę. Ruszył do drzwi, pragnąc jak najszybciej się stąd wydostać.
-Tylko nie trzaskaj, bo to niekulturalne – pouczył go Snape, głosem bardzo wesołym.
Jego rada niestety na nic się nie zdała.

'Uprzykrzanie ludziom życia z rana, jak śmietana' pomyślał Severus i uśmiechnął się wrednie.  

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 28.

Jedyne, co mam ochotę teraz zrobić, to szyderczo się zaśmiać. Przeczytacie, to się dowiecie dlaczego. 

Kolejnym tygodniom Hermiony towarzyszyło jakieś niemiłe uczucie.
Teoretycznie między nią a Ginny było już wszystko dobrze, ale nie zachowywały się tak, jak wcześniej. I chyba się tak nie czuły. Jeżeli kiedykolwiek do tego wrócą, to na pewno zajmie im to dużo czasu.
W przeciwieństwie do Ginny, Harry nie okazywał żadnej chęci do pogodzenia się. Przeważnie ją ignorował.
Jej oceny były bardzo dobrze, jak zresztą zawsze, ale nie zwracała na nie większej uwagi. Jej głowę zaprzątały zupełnie inne problemy.
Po profesorze Snape'ie, jak i reszcie Śmierciożerców, nie było dalej śladu. I głównie to zawracało jej głowę.
Gdyby tego było mało, nadszedł ostatni tydzień nauki przed świętami i wszyscy dostawali istnej gorączki z tego powodu. Jedni rozmawiali tylko o tym, jak będą spędzać święta, a inni cieszyli się z przerwy w nauce.
Hermiona była tym wszystkim załamana. Jej święta nie zapowiadały się szczęśliwie. Co prawda miała spędzić je z Weasleyami, ale teraz to wcale nie będzie takie miłe. Zastanawiała się, czy nie mogłaby wybrać się do rodziców, ale było to zbyt niebezpieczne. A teraz, gdy nie była już jedynaczką, bezpieczeństwo jej rodziny było najważniejsze.
Po ostatniej środzie nauki w tym roku, która była – jak każda środa – bardzo wyczerpująca, Hermiona zdecydowała się przejść po błoniach.
Dzień był chłodny, a zza ciemnych chmur wychylały się jedynie nieliczne przebłyski słońca. Trawa, która pokrywała tereny zamku, była teraz pokryta grubą warstwą białego puchu i tylko miejscami było widać czarne linie ścieżek. Wielkie Jezioro zamarzło, a na jego powierzchni malowały się różne wzory.
Hermiona ruszyła w stronę Zakazanego Lasu. Było to jedyne ciche miejsce, kiedy wszyscy uczniowie, a nawet nauczyciele, byli podekscytowani zbliżającymi się świętami.
Weszła między drzewa, gdzie śniegu było nieco mniej, tak jak światła, które wpadało przez korony drzew, więc wydawało się, jakby była już noc.
Nie miała zamiaru zagłębiać się daleko w las, lecz cisza tutaj panująca była kusząca i bardzo przyjemna.
Aby się nie zgubić, znaczyła swoją drogę magiczną wstęgą, która utrzymywała się w powietrzu, póki nie wróci z powrotem tą samą trasą i była widoczna tylko dla niej.
Przechadzając się między drzewami nie myślała wiele. Skupiała się na pięknie krajobrazu, który ją otaczał i na melancholii tego miejsca.
Zdała sobie sprawę, że zaszła za daleko, gdy jej oczom ukazało się małe jeziorko, koło którego stała niewielka chatka. Ruszyła w jej stronę i gdy już miała nacisnąć klamkę, usłyszała za sobą:
-Cholibka, Hermiono, co ty tu robisz?
Od razu się odwróciła i spojrzała na pół-olbrzyma o ogromnej, kręconej brodzie w kolorze drzewnej kory.
-Hagrid? - spytała, gdyż było tak ciemno, że nie była pewna, czy na pewno jest to szkolny gajowy, a w Zakazanym Lesie można spotkać wiele różnych rzeczy.
-Co ty tu robisz?
-Ja zgubiłam się.
-Ale... - gdy zawiał mocniejszy wiatr Hagrid przerwał. - Chodź do mnie na herbatę.
Ruszyła za nim przez las, lecz tym razem podróż trwała według Hermiony bardzo krótko.
Gdy weszli do jego chatki, dziewczyna rozsiadła się w ogromnym fotelu i zaczekała, aż Hagrid zrobi herbaty.
Chwilę później siedzieli koło kominka i było im bardzo ciepło i wygodnie.
-No Hermiono, powidz mi o co tam chodzi z Tobą i Harry'm?
-Co masz na myśli?
-Cholibka, przecież widać jak się chłopok marnuje.
Gryfonka poczuła się tak, jakby Hagrid ją o coś oskarżał. Co prawda wiedziała, że nie miał on zbytniego wyczucia w tym, co mówił i pewnie nie to miał na myśli, jednakże trochę zabolało.
-Sama nie wiem, on w ogóle nie chce się do mnie odzywać.
-Ty zawsze mądra dziopa byłaś i wim, że i tym razem cuś wykombinujesz.
-To naprawdę nie jest takie łatwe, ale się staram.

Gdy wróciła do swoich komnat od razu położyła się do łóżka. Była bardo zmęczona, choć raczej nie było spowodowane to wysiłkiem fizycznym. Miała serdecznie dość całej tej sytuacji.
Całą noc męczyły ją okropne sny, których na szczęście potem nie pamiętała, ale nie było to przyjemne uczucie.

Do ostatniego dnia szkoły nic się nie zmieniło.
Stojąc na peronie w Hogsmeade i pomagając najmłodszym uczniom zapakować się do środka, Hermiona czuła się bardzo samotnie. Szczególnie, gdy patrzyła się na tych wszystkich radosnych pierwszoklasistów, zbitych w ciasne kupki. Przypomniała sobie wtedy, jak ona zachowywała się w ich wieku.

Gdy nagle jedno z nich zaczęło krzyczeć. Był to przerażający pisk, który wszystkich przeraził.
Po niebie, w stronę pociągu, zbliżały się dwie czarne, grube smugi.
Wszyscy wiedzieli, kto to jest, choć tak naprawdę nikt nie wiedział, po co tu przybyli.
Zrobiło się nie lada zamieszanie. Znikąd pojawili się członkowie Zakonu, próbujący zagonić jak najwięcej osób do pociągu.
Hermiona przez chwilę stała jak wryta, gdyż uświadomiła sobie, że musieli przybyć po nią. Jeżeli nie, to na pewno wysłaliby tu więcej osób.
-Hermiono, wsiadaj! - usłyszała za sobą głos Billy'ego.
Koło niego stała Ginny, którą od jakiegoś czasu chciał namówić, aby wsiadła do pociągu. Ona jednak upierała się, że nie zostawi go tu samego.
-Hermiono! - Billy ponaglił ją, a ona wreszcie się ocknęła.
-Nie. Im chodzi o mnie. Nie narażajcie się.
Pociąg powoli zaczął ruszać, a czarne smugi były coraz bliżej. Została im dosłownie chwila.
Hermiona czuła w sobie wolę walki. Był to chyba jedyny raz, kiedy nie miała żadnych wątpliwości. Musiała tu zostać i stawić im czoła.
Ginny została wepchnięta do wagonu i nie miała już szansy wysiąść. Billy i Hermiona zostali sami na peronie. Chwilę później, gdy pociąg odjechał już nie mały kawałek, dwie postacie wylądowały.
Voldemort uśmiechał się szyderczo, patrząc na Gryfonkę i jej towarzysza. Towarzyszący mu Śmierciożerca ściągnął maskę i ukazał im się nie kto inny, lecz profesor Snape.
Teraz wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że muszą grać jak najlepiej potrafią.
-Snape – wysyczała Hermiona najbardziej pogardliwym głosem, na jaki było ją tylko stać w tej sytuacji. - A powtarzałam Dumbledore'owi, że nie jesteś godzien zaufania.
-Doprawdy? - mężczyzna zaśmiał się w odpowiedzi. - Wydaje mi się, że nie jesteś w stanie niczego zdziałać. Ten starzec jest na każde moje skinienie.
Voldemort uciszył go gestem ręki.
-O ile wątpię, że ktokolwiek uwierzyłby szlamie – w tym momencie zaśmiał się pogardliwie – to przy zeznaniach czarodzieja czystej krwi mogliby mieć wątpliwości.
Dziewczyna zbladła, a krew w jej żyłach niemalże zamarzła. To nie mogło się stać.
-Wybacz mi śmiałość, o panie, jednakże wątpię, aby miał on na to jakiś wpływ. Było już wielu niedowiarków i nikt jeszcze nie zasiał w nim nawet ziarnka niepewności.
-Zdaję sobie z tego sprawę, aczkolwiek gdyby ich zeznania się zgadzały, to mogłoby nie być już tak kolorowo.
Nastała chwila ciszy, w której Voldemort powolnym krokiem zbliżył się do Hermiony i zaczął wyciągać dłoń w jej stronę.
-Ta magia – wyszeptał pełnym żądzy głosem.
-Nie dotykaj mnie – warknęła.
-Ależ spokojnie, szlamo, spokojnie. Nie chcemy przecież wzbudzać niepotrzebnej paniki.
-Zostaw ją – odezwał się Billy, występując krok do przodu.
-Prawie o Tobie zapomniałem – mruknął. - Ale ty jesteś tu przypadkiem, zajmiemy się Tobą za chwilę. Severusie.
Snape szybkim krokiem ruszył w jej stronę, a po chwili złapał ją z tyłu za ręce. Zaczęła się wyrywać, ale trzymał ją mocno.
Aż do chwili, w której Billy chciał ją uratować. Rzucił jakieś zaklęcie w stronę profesora, które on zręcznie odbił, niestety – a może robiąc to specjalnie – rozluźniając swój uścisk.
Wtedy Hermiona wyrwała się i zaczęła uciekać, podczas gdy Billy starał się zająć pozostałą dwójkę czarodziejów.
-Teleportuj się, szybko! - krzyknął.
Tym razem nie spekulowała. Była zbyt przerażona wizją, iż może wrócić do kryjówki Voldemorta. Po chwili stała przed Gimmuald Place.
Nie wiedziała, co działo się potem na peronie, ale dosłownie dwie minuty później, kiedy ze zdenerwowania nie mogła przypomnieć sobie hasła do skrytki, pojawił się Snape, trzymając Billy'ego na rękach.
-Co mu się stało? - zapłakała.
Nie odpowiedział jej, tylko przebiegł szybko i otworzył przejście. Z ciała jego przyjaciela skapywała stróżka krwi.
Hermiona oprzytomniała, lecz pobiegła za nimi. Po chwili biegli korytarzem do salonu, w którym zawsze się spotykali.
Na ich widok wszyscy się rozproszyli i zrobili im miejsce na największej sofie.
-Gdzie jest Potter?! - wydarł się profesor. - Gdzie on jest?!
-Severusie, to teraz nie ważne, zajmij się... - zaczęła Molly.
-PRZYPROWADŹCIE POTTERA.
Snape spróbował zbliżyć ręce do ciała, lecz odbił się od jakiejś niewidzialnej bariery.
Hermiona zrozumiała, o co profesorowi chodziło. Rozejrzała się między wszystkimi, gdyż wiedziała, że Harry ma być transportowany osobno.
-Gdzie on jest? - zapytała ciszej.
-Na górze w pokoju.
Ruszyła tam biegiem, a następnie wpadła z całym impetem do pokoju.
Harry podniósł swoją kudłatą głowę i spojrzał w jej stronę.
-Chodź na dół!
-Nie mam ochoty – odpowiedział znudzonym głosem.
Z racji tego, że nie miała czasu się z nim cackać, złapała go mocno za ramię i ciągnęła za sobą na dół.
-Ej, Hermiono, spokojnie, zostaw mnie już! - krzyczał po drodze, lecz ona nie odpuściła.
Przeprowadziła go przez środek i ustawiła przed Billy'm.
-Spójrz na niego – warknął Snape, a po chwili usłyszeli ciche pyknięcie.
Profesor od razu rzucił się do ratowania go, a Hermiona po chwili do niego dołączyła.
-Pomóc panu? - spytała, obrzucając wzrokiem wszystkie rany.
-Zatamuj wszystkie krwotoki.
Wyciągnęła swoją różdżkę i zajęła się najpierw największymi ranami. Była całkowicie skupiona na tym, aby jak najsprawniej wykonać swoje zadanie, jednocześnie nie przeszkadzając profesorowi. Prawie skończyła swoją robotę, gdy usłyszała głośny syk profesora.
-Granger – warknął, najwyraźniej bardo zdenerwowany.
Szybko spojrzała w stronę jego pracy.
Brzuch Billy'ego był praktycznie cały rozorany, razem z wnętrznościami. Krew była wszędzie, tryskając z każdego możliwego miejsca.
-Zajmij się żołądkiem i jelitami.
Spojrzała z lekkim przerażeniem na serce, które ledwo biło i było leczone przez Snape'a.
-Może lepiej będzie, gdy panu pomogę?
-Rób, co mówię.
Na początku ręce jej się trzęsły i wykonywała tylko te najprostsze zadania, aby nic nie popsuć.
Bardziej się skupiła, gdy przyszło jej zająć się mniejszymi ranami, które przeszkadzały w płynnej pracy narządów. Szybkim ruchem nadgarstka związała włosy i delikatnymi zaklęciami zajęła się tymi niewielkimi dziurkami w żołądku.
Wydawało jej się, że to wszystko trwa zaledwie chwilę, nie więcej niż dziesięć minut. Jednakże w momencie, w którym ktoś zaświecił lampy, zorientowała się, że na dworze jest już ciemno.
-Ile czasu już minęło? - spytała, lekko trzęsącym się głosem.
-Cztery i pół godziny.
Snape zaklął siarczyście.
-Zostaw już to wszystko i zajmij się drugą komorą.
Z przerażeniem spojrzała na serce, które ledwo biło, nawet wolniej niż wcześniej. 
-Jak to się dzieje, że on jeszcze żyje? - zapiszczała, ale od razu wzięła się do pracy. - To jest przecież niemożliwe.

-Magia – burknął.
Prawdopodobnie gdyby nie ta sytuacja, Hermiona zaczęłaby się śmiać, ale czuła na sobie taką presję, że ledwo poruszała rękami.
Rzuciła pierwsze kilka zaklęć, odprowadzając krew do odpowiednich miejsc, a następnie zaczęła powoli wszystko ze sobą spajać.
-CO TY ROBISZ? - wydarł się Snape, aż się wzdrygnęła.
-O co chodzi?
-Masz odessać czarną magię!
-Jaką... - w tym momencie zaklęła w taki sposób, jaki nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło,
Musiała delikatnie otworzyć ranę, lecz gdy to zrobiła, zauważyła, że serce jest sczerniałe.
Przypomniała sobie najmocniejsze zaklęcia, które mogłyby pomóc jej w tej sytuacji i od razu zaczęła je rzucać.
-Co mu się dzieje?! CO SIĘ TAM DZIEJE?! - usłyszeli krzyki z korytarza.
Dochodziły stamtąd przez chwilę dźwięki krzątaniny, a po chwili do pokoju wpadła Ginny i podbiegła do sofy.
-BILLY! - wydarła się.
Dopiero w tym momencie dwójka czarodziejów zorientowała się, że nie są sami.
-Cicho siedź – warknął nauczyciel.
Hermiona w tym momencie była zbyt zaabsorbowana tym, co się dzieje w prawej komorze serca, aby jakkolwiek zareagować.
Gdy myślała, że już jej się udało, czarne plamy znowu się pojawiały.
-Panie profesorze, to nie działa – powiedziała płaczliwym, łamiącym się głosem.
-Wiem.
-To co mam robić?
Zapadła chwilowa cisza. Obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że go nie uratują.
-A jeżeli bym odessała czarną magię z innych narządów, to coś by to dało?
-A nie robiłaś tego?
Ręce dziewczyny zesztywniały, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Gdy Hermiona spojrzała na całe jego ciało, to zorientowała się, że jest jakby czarne i wątłę.
-To nie ma sensu – powiedział wreszcie Snape.
-Zróbcie coś! - wykrzyczała Ginny, którą ktoś teraz siłą wyciągał z pokoju.

W jednym momencie serce przestało bić.