No patrzcie, już kolejny rozdział... Tylko nie przyzwyczajajcie się zbytnio xD
W ogóle który to już rozdział, 30 aż... Masakra, jak ten czas leci.
Charakterek Hermiony na końcu spowodowany piosenką 'Going to Hell' The Pretty Reckless i wydaje mi się, że teraz taką będę ją budować. Dość rumieńców i płaczu, więcej walki i odwagi ^^ Zdradziłabym coś jeszcze, ale po co byście wtedy mieli czytać?
Spotkanie rozpoczęło się równo w
południe. Dumbledore uciszył wszystkich ruchem ręki, stojąc w
takim miejscu, aby wszyscy mogli go widzieć.
-Voldemort postępuje w swoich
działaniach – rozpoczął, nie owijając w bawełnę. - Stawia na
coraz bardziej śmiałe poczynania. Dzięki Severusowi wiemy o
niektórych jego planach, choć to i tak niewiele. Zbliża się wiele
misji i nawet podczas świąt ani on, ani my nie będziemy próżnować.
Gdy Dumbledore to powiedział, wśród
słuchających wybuchły rozmowy, na początku porozumiewali się
szeptem, ale już chwilę później przekrzykiwali się jeden przez
drugiego.
-Proszę o spokój! - nalegał
Dyrektor, aż wreszcie zaczęli milknąć.
-Dumbledore, przecież święta są dla
odpoczynku! Nikt nie powinien pracować, a tym bardziej wyjeżdżać
na jakiekolwiek misje – odezwała się Molly, wyraźnie oburzona
całą sytuacją.
-Wręcz przeciwnie, moja droga.
Niestety święta stały się teraz czasem, kiedy inne obowiązki nie
przeszkadzają nam w pracy dla Zakonu. Mi też się to nie podoba,
ale póki co tak to wygląda.
Zapadła chwilowa cisza.
-Zatem zabierzmy się za przydzielanie
misji. Zacznijmy od tego, że będziemy potrzebować wielu osób
tutaj, kiedy Śmierciożercy niespodziewanie zaatakują. Do tej grupy
zaliczam Moody'ego, Tonks, Remusa, Billa i Charlie'go Weasleyów oraz
Fleur. Musimy zacząć śledzić poczynania Śmierciożerców w
Ameryce, więc tam także wyślę kilka grup. Do Nowego Jorku panna
Granger, panna Weasley i Severus...
-Dumbledore! - krzyknęła Molly. -
Chcesz je wysłać na tak poważną misję?! To tylko dzieci! Na
dodatek z Severusem, który w każdej chwili może zostać wezwany!
-Zgadzam się – dodał główny
zainteresowany, który już był za to obrażony na Dumbledore'a. -
Ja i dwie rozhisteryzowane nastolatki? Nie sądzę, żeby z tego
mogło wyniknąć coś dobrego.
-Dziewczęta – odezwał się
Dyrektor, spoglądając na nie. - Czy dacie sobie radę?
-Oczywiście – odparły niemal w tym
samym czasie.
-Myślę, że to powinno załatwić
sprawę.
-Nie zgadzam się na to – warknęła
ostro rudowłosa kobieta, a jej policzki przybrały kolor buraków. -
Nie pozwolę na to, aby jeszcze jeden członek mojej rodziny zginął.
-Nic im nie będzie, nie będą z nikim
walczyć, a na dodatek jadą tam z Severusem, który ma doświadczenie
w walce.
-I może być w każdej chwili wezwany!
- krzyknęła Molly, będąc już na skraju wytrzymałości.
-Wtedy na pewno ich tak po prostu nie
zostawi.
-Mamo – powiedziała Ginny hardo,
choć jej głos był mocno zdarty od ciągłego płaczu. - Naprawdę
damy sobie radę, nie musisz się martwić.
-Jesteście jeszcze takie młode i
niedoświadczone...
-Pani Weasley, z całym szacunkiem –
tym razem odezwała się Hermiona – ale chyba lepiej, żebyśmy to
doświadczenie zdobywały teraz, niż w sytuacjach krytycznych,
zagrażających naszemu życiu.
-Naprawdę nikt nie uważa, że to
jeszcze dla nich za wcześnie? - Molly wydała z siebie jęk, a gdy
nikt jej nie odpowiedział, usiadła z powrotem na swoim miejscu.
-Dobrze, w takim razie przejdźmy dalej
– Dumbledore chrząknął nerwowo, po czym kontynuował. - Do Los
Angeles pojadą bliźniacy wraz z Hagridem, do Waszyngtonu Mundungus
i Rolanda, a do Chicago Septima Vector i Aurora Sinistra. Każdemu z
was dokładniej wyjaśnię po spotkaniu, co będziecie musieli robić.
-A czy zamiast dziewczyn nie możesz
pojechać ty i Minerwa? - w ostatnim akcie rozpaczy odezwała się
Molly.
-Ja z Harry'm zajmiemy się
horkruksami, a Minerwa wraz z Flitwickiem zajmie się planowaniem
bitwy.
-Jakiej bitwy? - zapytał ktoś,
prawdopodobnie Charlie.
-Jesteśmy praktycznie pewni, że
któregoś dnia Voldemort zapragnie zaatakować Hogwart, a wtedy
chcemy być na to gotowi. Nie musicie się o nic martwić, o takich
planach na najbliższy czas nic nie wiemy, ale chcemy być gotowi.
-To Hogwart nie jest dostatecznie
dobrze chroniony? - spytała najwyraźniej zaniepokojona o swoje
dzieci Molly.
-Jest, oczywiście, że jest, ale
uznaliśmy, że byłby to odpowiedni moment, żeby tą wojnę
zakończyć.
Z racji tego, że następnego ranka
większość osób miała wyjechać na misje, Molly postanowiła, że
wszyscy muszą dzisiaj razem zjeść kolację, bo nie wiedzieli,
kiedy następnym razem się zobaczą.
Severusa niezmiernie to irytowało.
Miał dość ich zmiennych nastrojów i udawanej wiary w lepsze
jutro. Najchętniej zamknąłby się u siebie w pokoju i korzystał z
ostatnich chwil wolności.
Ale nie było to takie proste. Próbował
o to walczyć, ale te wredne kobiety wyciągnęły go siłą, choć
zaczął grozić im różdżką.
Dlatego siedział, ubolewając nad
swoim losem, ściśnięty między Granger, która albo wydawała się
nieobecna albo śmiała się jak głupia i Minerwą, która co chwilę
zagadywała kogoś o coś, nie omijając jego.
Gdy znajdował chwilę, w której nikt
nie próbował 'zabawić' go rozmową, zastanawiał się, jak pozbyć
tych dwóch irytujących Gryfonek. Lepiej będzie wyrzucić je ze
statku, czy może od razu porzucić gdzieś na Brooklynie, żeby nie
miały jak wrócić?
-Panie profesorze? - jego przemyślenia
przerwała Granger, kiedy wszyscy inni byli zajęci sobą. - Skoro
wszyscy inni lecą samolotem i tylko mi płyniemy statkiem, to nie
powinniśmy wyjechać wcześniej, żeby dojechać do portu?
Spojrzał na nią, jakby była totalną
idiotką.
-Brawo, Granger.
-To o której wyjeżdżamy?
-Myślę, że koło 3 musimy być już
w samochodzie.
-I jeszcze pan poprowadzi... -
zadrwiła.
-Nie wierzysz w moje zdolności?
-Nie chcę nic mówić, ale przez
większość swojego życia podróżował pan czarodziejskimi
środkami lokomocji, więc raczej nie mogę pana podejrzewać o
uzdolnienie w tym kierunku.
-Przekonasz się jutro.
Koło godziny ósmej Granger i Weasley
położyły się spać, ponieważ 'musiały nabrać sił na podróż'
i niedługo później wypuścili i jego.
Gdy jego budzik zadzwonił o 2:30,
wstał i od razu ruszył do łazienki. Był prawie nieprzytomny, gdyż
nie ma w zwyczaju tak wcześnie wstawać. Jeżeli może, to śpi
bardzo długo, nawet jeżeli na takiego nie wygląda.
Ledwo żywy nacisnął klamkę i po
chwili do życia przywrócił go cichy pisk.
-Panie profesorze – usłyszał
obużony głos.
Podniósł wzrok.
Na początku myślał, że mu się
zdaje, ale gdy przetarł oczy był pewny, że widzi stojącą przed
nim nagą Granger, zakrywającą się rękami.
-Co ty tu robisz? - zapytał
nieprzytomnie, cały czas się w nią wpatrując.
Po jej ciele ściekała woda, nawet jej
włosy były nią przesiąknięte i nie wyglądały tak tragicznie,
wydawało się, jakby było ich mniej. Rękami zakrywała wszystko,
co mogła, a bez ubrań jej ciało wyglądało o wiele bardziej...
kobieco.
-Brałam prysznic. Może pan stąd
wyjść?
Zdezorientowany podniósł wzrok na jej
twarz.
-Jasne, tylko się pośpiesz –
warknął i wrócił do swojego pokoju.
Gdy usiadł na łóżku miał zamiar
sobie coś zrobić za to, jak długo stał i się w nią wgapiał.
On, na Melrina, jest przecież jej nauczycielem! W ogóle czemu nie
przyszło mu do głowy, żeby zapukać?!
Po chwili usłyszał, jak drzwi
łazienki się otwierają, więc nie czekając dłużej, wyszedł.
Granger szła przez korytarz owinięta
ręcznikiem i gdy go zobaczyła, zatrzymała się gwałtownie.
-Ja przepraszam, powinnam jakoś
zareagować... - zaczęła się tłumaczyć.
Obrzucił ją spojrzeniem mówiącym
'ale z ciebie idiotka', po czym minął ją i wszedł do łazienki.
.::.
Hermiona zamknęła drzwi swojego
pokoju i oparła się o nie.Ciężko jej się oddychało,
szczególnie, gdy przypomniała sobie wzrok, jakim obrzucił ją
Snape.
Przez chwilę nawet wyobrażała sobie,
co on mógł zrobić, ale teraz jedynie karciła się za takie myśli.
To w końcu jest jej nauczyciel!
Lecz gdy jeszcze raz przypomniała
sobie...
Nie, stop! Pacnęła się ręką w
czoło, po czym zaczęła ubierać. Włosy związała na czubku
głowy, po czym weszła do pokoju Ginny i zaczęła ją budzić.
-Jeszcze pięć minut – mruknęła
ruda.
-Jeżeli za pięć minut nie będziemy
w samochodzie, to Snape nas zabije, więc radzę ci wstawać.
-I tak kiedyś zginiemy.
-Wstawaj – powiedziała ostro i
ściągnęła z niej kołdrę. - Idź do łazienki, a ja cię
spakuję, bo pewnie wczoraj o tym nie pomyślałaś.
Ginny wreszcie zwlokła się z łóżka,
zabrała jakieś ubrania i poszła do łazienki. Gdy znalazła się
na korytarzu, Hermiona usłyszała, jak mówi:
-Uważaj, jak łazisz.
Mogła się domyślić, że wpadła na
Snape'a, który pewnie w aucie nieźle jej da do zrozumienia, co
myśli o takim zachowaniu.
Nie więcej niż po 15 minutach
siedzieli już w samochodzie i burczało im w brzuchu.
-Skoro stawiamy na wszystko, co
mugolskie, to może pojedziemy do McDonald'a?
-Do czego? - zdziwiła się ciągle
zaspana Ginny.
-Taki fast-food – mruknął Snape. -
Zwykle dzieci lubią do niego jeździć.
-Haha, ale śmieszne – powiedziała
ironicznie. - Ale niektórzy są tu głodni.
-Trzeba było wcześniej wstać i
zrobić sobie śniadanie. Albo mniej czasu spędzać w łazience.
Po jego słowach pokryła się
rumieńcem, choć bardzo tego nie chciała.
-Jak tam dają jeść, to jedziemy –
mruknęła Ginny, ziewając.
Snape prychnął tylko gniewnie i
przyśpieszył, a wyjeżdżając zza zakrętu w ostatniej chwili
zauważył nadjeżdżające auto i o mały włos się nie zderzyli.
-Doprawdy, jest pan zawodowym
kierowcom. To auto ma w ogóle pasy?
-Co za normalni ludzie jeżdżą o 3
nad ranem po ulicach? Przecież ciemno jest. I to nie jest moja wina!
-Nie, on specjalnie przyśpieszył,
żeby w nas wjechać.
-Jak jesteś taka mądra, to sama
prowadź.
-Ależ z wielką chęcią.
Obrzucił ją przez lusterko
zabijającym spojrzeniem, a ona jedynie się uśmiechnęła.
-To jedziemy? - spytała.
-Jedziemy, jedziemy, tylko nie
marudźcie całą drogę.
Podjechali do okienka, z którego
wychyliła się wyjątkowo niemile wyglądająca kobieta. Jej włosy,
choć związane w kucyk, wyglądały na jeszcze bardziej tłuste niż
Snape'a, a jej twarz pokrywał trądzik, z którym najwyraźniej
nawet nie próbowała walczyć. Jej zęby były brudne i krzywe, a
nos jakby złamany.
-Na pewno chcecie tu jeść? - spytał
Snape, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
-Tak – mruknęła Hermiona, ostatkami
przyzwoitości powstrzymując się od potrząśnięcia jego
siedzeniem.
Snape złożył zamówienie i zapłacił
pieniędzmi od Zakonu przeznaczonymi na misję. Gdy odwrócił się,
żeby podać im jedzenie, kobieta ich obsługująca wyciągnęła
różdżkę.
-Expelliarmus – krzyknęła
od razu Hermiona, wychylając się przez otwarte okno. - Niech pan
rusza! - krzyknęła.
Nim
jednak nauczyciel zdążył się zorientować, co się dzieje,
Hermiona nachyliła się nad nim i jedną ręką przycisnęła jego
nogę do pedału gazu, a drugą załapała kierownicę i chwilę
później już pędzili po drodze.
Jeżeli jednak
myśleli, że napastnicy im odpuszczą, to grubo się mylili. Gdy
Hermiona spojrzała do lusterka, zauważyła pięć rosłych postaci
na ogromnych, czarnych motorach. Mieli oni szaty i maski
Śmierciożerców, a w dłoni każdego z nich błyszczała różdżka.
-Niech pan trzyma
tą kierownicę – mruknęła Hermiona.
Wraz z Ginny
wychyliły się przez okna z tyłu i dopiero wtedy rozpętało się
prawdziwe piekło.
-Protego
– krzyknęła każda z nich w pierwszym odruchu, chroniąc się
przed gradem zaklęć.
Starsza dziewczyna
schowała się na chwilę z powrotem do auta, aby przemyśleć
następny ruch. Wpadła na dość dobry pomysł, który powinien dać
im dużą przewagę.
Znowu się
wychyliła i wycelowała w oponę pierwszego pojazdu i przebiła ją,
a motor skręcił i wjechał w swoich kolegów po prawej. Wysłała w
ich stronę chmarę pszczół, a następnie to samo zrobiła z
pozostałymi.
Jej poczynania
spowodowały wypadek aut za nimi, które próbowały wyhamować, lecz
nie wszystkim się udało, zaczęli więc wjeżdżać jeden na
drugiego.
-Wsiadaj –
usłyszała warknięcie ze środka, więc wykonała polecenie i
zasunęła szybę.
W ciszy zjedli to,
co kupili, a potem Ginny zaczęła się robić senna. Na pewno nie
była przyzwyczajona to zrywania się wcześnie rano, a co dopiero w
środku nocy.
-Może się
położysz? - spytała Hermiona, widząc, jak jej przyjaciółka
ziewa po raz kolejny.
-Co? - odezwała
się nieprzytomnie. - Gdzie? Tu nie ma miejsca.
-Spokojnie,
przesiądę się do przodu.
-Ja się nigdzie
nie zatrzymuje – syknął Snape.
-Nie musi pan.
Wstała i jakimś
cudem przeszła na pierwsze siedzenie, nawet najmniejszym skrawkiem
ciała nie dotykając profesora, który był najwyraźniej
zdenerwowany całą sytuacją. Usiadła, zapięła się i jedynie
uśmiechnęła do Ginny, która mogła spokojnie położyć się
spać.
Po czym spojrzała
na Snape'a, totalnie skupionego na drodze. Jego brwi były
ściągnięte, a czoło zmarszczone.
-Skoro jedziemy
prosto, nie musi się pan tak denerwować.
Spojrzał na nią
wściekle.
-O czym ty mówisz?
-No strasznie się
pan spina.
Po jej słowach
faktycznie oparł się wygodniej.
-Po co tam tak
właściwie jedziemy? - spytała, zwijając się w jak największy
kłębek. - Może pan włączyć ogrzewanie?
Spojrzał na nią i
tym razem uśmiechnął się drwiąco.
-Niech pan mówi –
mruknęła i sama zaczęła ustawiać coś przyciskami.
Po chwili uderzył
ją w wierzch dłoni.
-To może
obsługiwać tylko kierowca – powiedział, a w jego głosie o dziwo
brzmiało rozbawienie.
Oparła się z
powrotem i zaczęła cicho śmiać.
Z otworów zaczęło
wydobywać się ciepłe powietrze, więc Hermiona oparła się o
szybę i obróciła w stronę Snape'a.
-Więc? - ponagliła
go.
-Mamy śledzić
kilku Śmierciożerców, dowiedzieć się jak najwięcej o ich
działaniach, zbadać ich przeszłość, skąd się tu znaleźli...
-To nie dowiaduje
się pan takich rzeczy na spotkaniach?
Przewrócił
ostentacyjnie oczami.
-Te Śmierciożerców
nie są tak otwarte, jak Zakonu i nie każdy wszystko wie. Ja
dowiaduję się tylko o najważniejszych poczynaniach, gdyż Czarny
Pan uznał, że do niczego mi się inna wiedza nie przyda.
Po chwili zapadła
cisza, podczas której Hermiona patrzyła na malowniczy profil
profesora. Włosy odrzucił do tyłu, przez co dobrze widziała jego
dobrze zarysowaną szczękę, która z niewiadomego powodu wydawała
się jej niewiarygodnie męska. Jego nos zdecydowanie odstawał od
reszty twarzy, lecz dodawał mu oryginalności, której inni byli
raczej pozbawieni.
-Przyjemne widoki?
- spytał, obracając się w jej stronę.
Sama się zdziwiła,
ale wcale nie poczuła zażenowania, nie było na jej twarzy widać
także żadnych rumieńców.
W odpowiedzi
wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się, w lekko
łobuzerski, na pewno nietypowy dla niej sposób. A było to
spowodowane jego miną – połączenie zadowolenia i zdziwienia,
wszystko w ironicznym wydaniu.
-Niech pan lepiej
patrzy na drogę – zaśmiała się.
-Billy –
usłyszeli jęk z tylnego siedzenia, gdy Ginny przewróciła się z
jednego boku na drugi.
Hermiona zamknęła
oczy, a jej głowa opadła teraz na siedzenie. Widać było po niej,
że jest już zmęczona tą sytuacją i obwinia się o to wszystko.
-Często się tak
pan czuje? - spytała, wiedząc, że on ją rozumie.
Westchnął ciężko,
nie będąc pewnym, czy powinien odpowiadać na to pytanie.
-A jak myślisz? -
zapytał.
-Tylko, że pan
przecież dużo więcej pomaga, niż szkodzi...
-Mógłby to samo
powiedzieć Tobie i poprawiłoby ci to humor?
Pokręciła głową.
-Masz odpowiedź.